Nowości
-
20 Lipiec
-
12:00
-
9 Czerwiec
-
18:00
-
27 Grudzień
-
18:00
-
24 Grudzień
-
12:07
-
23 Grudzień
-
20:00
-
18:08
-
15:03
-
12:05
-
22 Grudzień
-
18:02
-
15:04
-
12:04
-
21 Grudzień
-
18:00
-
15:03
-
12:06
-
20 Grudzień
-
18:05
-
15:02
-
12:10
-
19 Grudzień
-
18:07
-
15:01
-
12:02
-
18 Grudzień
-
18:03
-
15:07
-
17 Grudzień
-
18:04
-
15:09
-
16 Grudzień
-
18:00
-
15:07
-
12:09
-
15 Grudzień
-
18:03
-
15:05
-
12:04
Uwięzieni. Ukraińcy w Holandii - niewidzialne ofiary wojny
Uchodźcy z Ukrainy w Holandii są praktycznie niewidoczni – tylko ich pracodawcy wiedzą, gdzie przebywają. Holenderskie samorządy nie mają wglądu w ich sytuację – wynika ze śledztwa holenderskich dziennikarzy Investico.
EMIEL WOUTERSEN • MICHELLE SOLOMONS • SYLVANA VAN DEN BRAAK
Ukraińcy, którzy uciekli przed konfliktem zbrojnym na Ukrainie, czekają w kolejce do rejestracji w ambasadzie Ukrainy w Hadze, Holandia, 17 marca 2022 r. Foto: EPA/BART MAAT / PAP
Irina Moskalec (24 lata) i Ivan Kimczuk (29 lat) siedzą razem w kawiarni w Moerkapelle na południu Holandii. Ze łzami w oczach Irina opowiada, jak nie udało im się znaleźć miejsca w ośrodku dla ukraińskich uchodźców w Utrechcie. Oboje pochodzą ze wsi w pobliżu miasta Sumy we wschodniej Ukrainie, tuż przy granicy z Rosją. Kelnerka kładzie na stole stos serwetek i pocieszająco ściska ramię Iriny.
Irina i Ivan przyjechali do Holandii 21 lutego, na kilka dni przed inwazją Rosji na Ukrainę. Zatrudniła ich polska firma – za jej pośrednictwem trafili do Holandii na trzy miesiące do pracy w firmie zajmującej się segregacją kwiatów. Dla Iriny, która pracowała w Ukrainie jako pielęgniarka, to nie był pierwszy raz. Już dwa razy przyjeżdżała do Holandii na krótkoterminowe kontrakty. Ale po trzech miesiącach praca się skończyła.
– Początkowo liczyliśmy, że będziemy mogli wrócić do domu – mówią. Ale region, z którego pochodzą, znajduje się niecałe trzydzieści kilometrów od granicy z Rosją, w pobliżu poligonu wojskowego, na który regularnie spadały rakiety. O powrocie nie było więc mowy. Ich ukraińscy koledzy uciekali do Czech, Niemiec lub Polski. Ivan i Irina zdecydowali się znaleźć nową pracę w Holandii, ale bez skutku.
– Pracodawca pozwolił nam zostać w domu jeszcze przez tydzień, ale potem musieliśmy się wyprowadzić – mówią.
Postanowiliśmy pójść do ośrodka dla uchodźców – opowiada Irina. Ale schronisko odesłało ich z kwitkiem – miejsce znalazło się tylko dla tych, którzy opuścili Ukrainę po wybuchu wojny 24 lutego. Gmina Utrecht twierdzi, że nie powinno tak być i prawo do schronienia powinni mieć również ci Ukraińcy, którzy opuścili Holandię wcześniej i nie mogą wrócić do domu.
– Ale nas nie postrzegano jako uchodźców – tłumaczy Irina.
– Wtedy naprawdę się przestraszyliśmy. Bez nowej pracy znaleźlibyśmy się na ulicy – mówi Ivan. W desperacji zwrócił się o pomoc do wolontariuszy, przez media społecznościowe udało im się znaleźć zatrudnienie w gospodarstwie uprawiającym róże.
Na razie mieszkają w czymś w rodzaju hostelu w Moerkapelle, wszystko dzięki nowemu pracodawcy. Ciągle nie są zarejestrowani, ale szef twierdzi, że lada chwila to zrobi. – Nie wiem, czy uważamy się za uchodźców. Ale jestem pewien, że nie możemy wrócić do domu – mówi Ivan.
Niewidzialni imigranci
Pod koniec maja w Holandii przebywało ok. sześćdziesięciu tysięcy ukraińskich uchodźców. Ale już na długo przed inwazją Rosji w lutym dziesiątki tysięcy Ukraińców przyjeżdżało do Holandii. Na papierze byli zatrudniani przez firmy w krajach Europy Środkowo-Wschodniej takich jak Polska czy Litwa, a następnie "oddelegowywani" do pracy w Holandii.
W kraju są praktycznie niewidoczni – tylko ich pracodawcy wiedzą, gdzie przebywają. Holenderskie samorządy nie mają wglądu w ich sytuację – wynika ze śledztwa holenderskich dziennikarzy Investico. Często pracują w złych warunkach. Kierowcy śpią w swoich taksówkach i miesiącami nie wracają do domów. Inni mieszkają pochowani w zniszczonych bungalowach. Za swoją pracę otrzymują polską lub litewską płacę minimalną, często nie są objęci ubezpieczeniem społecznym. Słaby nadzór sprawia, że kompletnie znikają z zasięgu wzroku holenderskich urzędników.
Od niedawna zagraniczni pracodawcy (w tym polscy oraz litewscy) muszą zgłaszać urzędnikom fakt "wypożyczania" personelu holenderskim firmom. Z najnowszego raportu agencji badawczej SEO wynika, że w 2021 roku w ten sposób trafiło do Holandii ponad siedemdziesiąt tysięcy Ukraińców. Ich liczba rośnie od lat – potwierdzają to dane uzyskane przez Investico w Banku Ubezpieczeń Społecznych. Dla przykładu, liczba Ukraińców, którzy płacą składki w Polsce, ale pracują w Holandii, wzrosła w latach 2017-2021 prawie czterokrotnie. Ukraińcy pracują głównie jako kierowcy ciężarówek, znajdują też zatrudnienie w ubojniach oraz w budowlance.
Od wybuchu wojny ich sytuacja jest jeszcze gorsza – nie dość, że Ukraińcy są praktycznie uwięzieni w Holandii, to nie przysługuje im pomoc samorządowa, którą gminy przygotowują dla uchodźców. Jak udowodnili dziennikarze Investico, wsparcie kompletnie do nich nie dociera, muszą więc pracować dalej.
Na pierwszy rzut oka może dziwić, że w Holandii znalazło zatrudnienie tak wielu Ukraińców – przecież Ukraina nie jest członkiem Unii Europejskiej, jej mieszkańcy nie mogą więc korzystać ze swobodnego przepływu osób, jak robią to Polacy czy Rumuni. W teorii holenderski pracodawca może zatrudnić Ukraińca tylko wtedy, gdy w całej UE nie można znaleźć odpowiedniego kandydata. Może byłoby to możliwe, jeżeli chodzi o sektor technologiczny, ale trudno uwierzyć, że w całej UE nie ma nikogo, kto potrafiłby prowadzić ciężarówkę.
W praktyce chodzi o to, że prawo migracyjne nie jest wspólnie uregulowane w skali całej Europy, a niektóre kraje na obrzeżach UE mają w tej sprawie mniej restrykcyjne przepisy. Przed wojną Ukraińcy mogli bez problemu uzyskać pozwolenia na pracę np. w Polsce i na Litwie. Następnie firmy z Europy Środkowo-Wschodniej "wypożyczały" pracowników do reszty UE.
Elastyczne umowy
– Takie rozwiązania miały pierwotnie ułatwiać firmom oddelegowywanie pracowników z wiedzą fachową do konkretnej pracy za granicą – mówi Jan Cremers, badacz z Uniwersytetu w Tilburgu.
Rozwiązanie jest proste – pracownicy płacą składki społeczne oraz emerytalne w kraju, w którym znajduje się ich pracodawca i nie liczą się do holenderskich statystyk. Kiedy w latach 70. ubiegłego wieku tworzono ten system, UE wciąż składała się z garstki krajów, a składki były wszędzie mniej więcej takie same. Sytuacja zmieniła się, kiedy do UE przystąpiły kraje Europy Środkowo-Wschodniej.
– Pracodawcy wykorzystują te przepisy do oferowania długoterminowej, niskopłatnej pracy. Eksplozja elastycznych umów spowodowała wykoślawienie pierwotnej i zamieniła delegacje w zakamuflowaną pracę tymczasową – tłumaczy Cremers.
– Od marca 2020 roku zagraniczni pracodawcy muszą zgłaszać, kiedy delegują pracowników do Holandii. Dzięki temu mamy nieco lepszy obraz sytuacji — mówi Henri Bussink, badacz z SEO Economic Research. Wspólnie z badaczami z dziesięciu europejskich krajów po raz pierwszy zdecydował się określić liczbę pracowników delegowanych w UE. Okazało się, że Holandia jest jednym z największych krajów przyjmujących – około jedna trzecia z nich to osoby spoza UE. Głównie Ukraińcy, ale są też wśród nich Białorusini i Marokańczycy. Ukraińców wysyłają do Holandii głównie firmy zarejestrowane w Polsce i na Litwie.
W 2021 do Banku Ubezpieczeń Społecznych (holenderskie SVB) zgłoszono 72 tys. ukraińskich pracowników (rok wcześniej było ich 56 tysięcy).
– Zdecydowana większość, niemal dziewięćdziesiąt procent, to kierowcy ciężarówek – tłumaczy Bussink. Dodaje jednak, że ciągle brak raportów z takich sektorów jak budownictwo i przemysł. Jego zdaniem tamtejsze firmy mogą świadomie lub nieświadomie nie zgłaszać wszystkich swoich pracowników.
– Widzimy też tutaj w Polsce, że coraz więcej Ukraińców jest delegowanych do pracy w krajach Europy Zachodniej – tłumaczy Marcin Kiełbasa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który współtworzył wspomniany projekt badawczy. Jak wyjaśnia, wielu polskich pracowników wyjechało na Zachód, więc polski rząd ułatwia lokalnym przedsiębiorcom zatrudnianie Ukraińców (w 2021 roku ich liczba sięgnęła 2 milionów). – Duża część pracuje w Polsce, ale coraz większy odsetek z nich zostaje oddelegowywany do pracy w innych krajach UE – mówi ekspert.
Ukraińscy uchodźcy tymczasowo zakwaterowani w hali sportowej w południowym Rotterdamie w Holandii, 9 marca 2022 Foto: EPA/MARCO DE SWART / PAP
Nie wiedziałem, gdzie jadę
W niewielkiej odległości od największego parku rozrywki w Holandii Efteling znajduje się wakacyjny kemping De Droomgaard. Wejście prowadzi przez "luksusowy steakhouse" do skandynawsko wyglądającego osiedla domków. Ogromny basen ze zjeżdżalnią w kształcie żółtej ośmiornicy rozbrzmiewa echem radosnych krzyków dzieci. Ale wakacyjne odgłosy słychać tylko w tylnej części terenu, która jest oddzielona od reszty kilkoma kępami krzewów i metalową bramą. Obszar położony dalej ma osobne wejście: wyboista droga gruntowa, która prowadzi do zakurzonego parkingu, na środku którego stoi szary kontener z napisem "Job Housing".
Na nim setki zniszczonych białych bungalowów rozrzuconych po całym terenie. Wybite okna, rozpadające się schody i okna z zasuniętymi zasłonami sugerują, że nikt tam nie przebywa. Ruch zaczyna się około szóstej. Autobusy pełne pracowników wjeżdżają i wyjeżdżają z parkingu, ludzie rozsiadają się na plastikowych krzesłach przed domkami i głośno puszczają muzykę. Są tu również Ukraińcy, którzy przybyli do Holandii jeszcze przed wojną.
W drzwiach jednego z bungalowów stoi Aleksander, smukły mężczyzna o zmęczonych oczach. Pracował jako kasjer, jeszcze w listopadzie ubiegłego roku opuścił Ukrainę z myślą o znalezieniu lepszej pracy w Europie. — Po miesiącu pobytu w Polsce zostałem wysłany w podróż służbową — opowiada. — Nie miałem pojęcia, że skończę w Holandii.
Jak opowiada potem w rozmowie przez aplikację WhatsApp, w Holandii pracuje w przetwórni kurczaków. Pracę znalazł przez pośrednika, ale zdaje się nie do końca ufać swojemu pracodawcy. Niechętnie odpowiada na pytania, przyznaje tylko że "praca jest ciężka". Pomocy nie otrzymuje, "ale się o nią nie prosi".
Ukraińscy migranci zarobkowi tacy jak Aleksander mogą zarejestrować się jako uchodźcy, ubiegać o numer BSN i pracować bezpośrednio dla holenderskich firm. Ale z telefonicznej ankiety przeprowadzonej wśród gmin o dużej liczbie migrantów wynika, że większość nie ma o tym wiedzy.
– Niestety, o migrantach zarobkowych wiemy niewiele – informuje dziennikarzy rzecznik gminy Haga.
Oszukać system
– Z podobnymi oszustwami spotykamy się od końca lat 80. – mówi Jan Cremers z Uniwersytetu w Tilburgu. I opowiada o serbskich oraz bośniackich pracownikach budowlanych, którzy masowo wyjeżdżali do pracy w UE przez Słowenię. Oraz o kierowcach ciężarówek, którzy oficjalnie pracowali na Cyprze i stamtąd byli delegowani do innych krajów Europy.
– To było jak założenie międzynarodowej firmy transportowej na śródziemnomorskiej wyspie. Całkowicie fałszywe, oczywiście. W ten sposób firmy "kupują" sobie składki społeczne i emerytalne w takich krajach jak Polska czy Cypr, gdzie są one dużo niższe niż w krajach zachodniej Europy. — Od jakiegoś czasu widzimy, że Litwa stała się krajem-przepustką dla kierowców z Europy Wschodniej – opowiada Cremers.
Pracujący w Holandii Ukraińcy są kolejnym przejawem tego samego zjawiska. Ludzie skorzystają z każdej okazji do pracy w UE i rzadko są dobrze obeznani w przepisach. Potem okazuje się, że są opłacani niedostatecznie lub pracodawcy nie dbają o ich ubezpieczenie.
— Sprawdzanie nadużyć jest natomiast bardzo trudne – objaśnia Cremers. Uprawienia inspektorów kończą się na granicy. Więc jeżeli inspektorzy mają do czynienia z pracownikami delegowanymi np. z Litwy, muszą sprawdzić wszystko u władz litewskich. Robią to rzadko – mówi Frank Boeijen, który doradza holenderskim przedsiębiorcom, jak zatrudniać personel. W przeszłości był też ekspertem Ministerstwa Spraw Społecznych.
Boeijen jest krytyczny wobec organów nadzorczych.
— Jeżeli inspektorzy w Holandii chcą sprawdzić płatność składek na ubezpieczenie społeczne i robią to tylko na podstawie odcinków wypłaty, to niczego w ten sposób nie sprawdzą. Musieliby sprawdzić, czy były one płacone w Polsce. To naprawdę nie jest takie trudne – mówi w rozmowie z dziennikarzami.
Sytuacji nie ułatwia fakt, że w sprawę zaangażowane są różne instytucje. Godziny pracy i płacę minimalną nadzoruje Inspekcja Pracy, ale narzeka, że ma zbyt mało rąk do pracy. Bank Ubezpieczeń Społecznych, który powinien weryfikować ważność dokumentów, jest zależny od zagranicznych organizacji siostrzanych (m.in. polskiego ZUS-u – dopisek NW). Verzekeringsbank zazwyczaj nie posiada informacji o miejscu pracy i zamieszkania delegowanych pracowników.
Ciężarówka firmy transportowej Smeets Ferry z darami dla Ukrainy przygotowanymi przez ukraińskich i polskich pracowników w Rotterdamie, Holandia, 07 marca 2022 r. Foto: PAP
Parking
Jak to wygląda w praktyce? Z lodami Magnum w jednej ręce i kierownicą ciężarówki w drugiej, związkowiec Edwin Atema sprawnie parkuje między ciężarówkami na parkingu. Związek zawodowy FNV specjalnie kupił ciężarówkę, aby na parkingach i postojach móc przeprowadzać rozmowy z kierowcami na temat warunków ich pracy. Gdyby Edwin przyjechał zwykłym autem, szybko zostałby odesłany z kwitkiem, właściciele podobnych obiektów nie lubią wścibskich oczu.
Atema pracował jako kierowca przez dziesięć lat. Teraz jest jedną z niewielu osób w Holandii, które przyglądają się tej branży. Członkowie jego zespołu tropią nadużycia i gromadzą informacje we własnej bazie danych. – Jesteśmy świadkami naruszeń prawa europejskiego, handlu ludźmi, wykorzystywania. Jeżeli się uda, kierujemy sprawy do sądu – tłumaczy związkowiec.
Na skraju parkingu w swojej kabinie odpoczywa ukraiński kierowca. Właściwie powinien spędzić tę przerwę w hotelu, ale firma nakazuje mu to robić w ciężarówce. – Dostaję podrobione paragony hotelowe, żeby móc je pokazać przy kontroli – mówi, śmiejąc się i kręcąc głową. Do domu wrócić nie może. – Pochodzę z Rubieżnego, miasta w rejonie Donbasu. Mój samochód spłonął, moje mieszkanie zostało zniszczone. Nie mogę tam mieszkać, więc zostanę tutaj – opowiada.
Atema potwierdza, że kierowcy są szczególnie narażeni na wyzysk. Ich samochody są jednocześnie miejscem pracy i domem. Kiedy są w drodze, często otrzymują tylko część polskiej lub litewskiej płacy minimalnej. Dopiero po powrocie do kraju, w którym podpisali umowę, otrzymują resztę pieniędzy. – To bardzo niebezpieczne. Jeżeli stracą pracę, stracą też miejsce do mieszkania – mówi związkowiec.
Transportowi gangsterzy
Prawie wszystkie ciężarówki, które widzimy, mają polskie lub litewskie tablice rejestracyjne. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej są centrum tego, co Atema nazywa "gangsterstwem transportowym". To tu – w Polsce i Litwie – najczęściej rejestrowane są firmy, które nadużywają europejskich przepisów.
Każdy kierowca ciężarówki, z którym rozmawiamy na parkingu, jest spoza UE: są Ukraińcy, Białorusini, nawet Tadżykowie. Żaden z nich nie pracował dotąd w kraju, w którym go zarejestrowano. Byli tam tylko po to, by podpisać dokumenty, a w kilku przypadkach obyło się i bez tego – bezpośrednio wysłano ich do Europy Zachodniej. – To absolutnie niedopuszczalne. Jeżeli ktoś ma zostać oddelegowany, musi najpierw pracować w kraju, w którym znajduje się rejestrująca go firma – mówi stanowczo Atema. Ale zdaje sobie sprawę, jak wyglądają realia – ciężarówki niemal nie opuszczają Holandii. Część kierowców jest do nich dowożona z Litwy busami.
Jak mówi związkowiec, firmy transportowe mają biura rekrutacyjne w każdym ukraińskim mieście. Od czasu wojny wciąż spotyka kierowców z Ukrainy. Ich sytuacja uległa pogorszeniu. – Czasami stoją obok samochodów, płacząc, bo nie mogą wrócić do domu. A że brakuje kierowców, tym lepiej dla pracodawców, będą pracować dłużej – mówi Atema.
Sytuacja nabrzmiewała od dziesięcioleci – ukraińscy migranci zarobkowi, którzy nie mogą wrócić do domów, to tylko część pracowników delegowanych, którzy mają kłopoty. W 2020 roku były holenderski minister spraw społecznych Koolmees alarmował, że chce ograniczyć proceder delegowania do pracy pracowników spoza UE, ale jest to trudne, bo kraje członkowskie "nie zawsze skutecznie reagują na sygnały o naruszeniach". W tym samym czasie Komisja Europejska pracuje nad planem, który ma ułatwić pracodawcom pozyskiwanie zagranicznych pracowników. Zgodnie z planami Komisji pracownicy z Maroka, Tunezji i Egiptu powinni mieć możliwość łatwiejszego uzyskania pozwolenia na pracę.
Po czterech miesiącach pracy w przetwórni kurczaków w Holandii, Aleksander opuścił domek w De Droomgaard. "Warunki mieszkania były fatalne, a praca była zupełnie czymś innym niż mi obiecano" – napisał dziennikarzom. Przeniósł się do Warszawy, ale i tam nie miał szczęścia. "Jest tu dużo Ukraińców, nie mogę znaleźć pracy" – pisał. Teraz jest na Słowacji, pracuje w fabryce chemicznej. "Wszystko jest dobrze" – informuje ostatni raz.
Źródło: Newsweek Polska
Aby pierwszym poznać wiadomości z Zachodniej Ukrainy, Polski i z całego świata, dołącz do kanału ZUNR w Telegram.