Nowości
-
20 Lipiec
-
12:00
-
9 Czerwiec
-
18:00
-
27 Grudzień
-
18:00
-
24 Grudzień
-
12:07
-
23 Grudzień
-
20:00
-
18:08
-
15:03
-
12:05
-
22 Grudzień
-
18:02
-
15:04
-
12:04
-
21 Grudzień
-
18:00
-
15:03
-
12:06
-
20 Grudzień
-
18:05
-
15:02
-
12:10
-
19 Grudzień
-
18:07
-
15:01
-
12:02
-
18 Grudzień
-
18:03
-
15:07
-
17 Grudzień
-
18:04
-
15:09
-
16 Grudzień
-
18:00
-
15:07
-
12:09
-
15 Grudzień
-
18:03
-
15:05
-
12:04
Sezon grzewczy – jak bitwa: czy „generał mróz” znów zapewni Rosji zwycięstwo?
Na budowie Baltic Pipe, gazociągu biegnącego z Norwegii do Polski, który ma zostać uruchomiony w październiku, trwa wyścig z czasem. Do europejskich terminali LNG suną całe armady gazowców. W Brukseli narada za naradą i kreślenie kolejnych gazowych map sztabowych
Robert Habeck, wicekanclerz i niemiecki minister gospodarki, od jakiegoś czasu bierze krótsze prysznice. Spółdzielnie i grupy mieszkaniowe w Niemczech skracają godziny dostaw ciepłej wody i obniżają temperaturę w nocy. Berlin i Monachium schładzają publiczne baseny. Düsseldorf w ogóle swój kompleks basenów zamknął. Kolonia natomiast przyciemnia późnym wieczorem oświetlenie uliczne. Być może chłodniejszy basen brzmi jak problem pierwszego świata, ale sytuacja jest jak najbardziej poważna.
Pod koniec czerwca Habeck uruchomił drugi etap trzystopniowego planu awaryjnego na wypadek kryzysu gazowego. Na razie to jedyny kraj w UE, który się na to zdecydował, ale szereg innych jest już na etapie pierwszym. Etap drugi umożliwia przyjęcie przepisów pozwalających firmom energetycznym przerzucanie wyższych cen gazu na odbiorców. W etapie trzecim gaz staje się dobrem reglamentowanym i wstrzymywane są jego dostawy do zakładów przemysłowych. Droga od chłodnego basenu do recesji może być zaskakująco krótka. Już etap drugi ogłoszono w Niemczech wcześniej, niż przewidywano.
Pospolite ruszenie w obronie każdej kilowatogodziny to efekt paniki, jaka wybuchła za naszą zachodnią granicą w związku ze wstrzymaniem przez Gazprom dostaw gazu gazociągiem Nord Stream 1. Przyczyna to prace konserwacyjne, które przeprowadza się co roku, trudno więc uznać ją za wydumaną, jednak w obecnych okolicznościach Niemcy obawiają się, że Kreml dostaw już nie przywróci. Wraz z Niemcami trzęsie się reszta kontynentu.
– Niemcy to największy rynek gazowy w Europie, z którego dodatkowo gaz jest reeksportowany do innych państw unijnych – mówi dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk, dyrektorka Programu Elektroenergetyka w think tanku Forum Energii. Wśród państw importujących rosyjski gaz z Niemiec jest także Polska. – Jeśli Gazprom na stałe wstrzyma dostawy do naszego zachodniego sąsiada, także to odczujemy – zwraca uwagę.
Kurek został zakręcony tymczasowo 11 lipca. Na ten dzień niemieckie magazyny były wypełnione tylko w 65 proc. Niemcy mogą zasysać gaz gazociągami z Wielkiej Brytanii, Danii, Norwegii i Niderlandów, mogą też polegać na dostawach LNG do terminali swoich sąsiadów; niemiecka Federalna Agencja ds. Sieci ostrzega jednak, że trwałe wyłączenie Nord Stream 1 może spowodować niedobory gazu zimą.
Do momentu wysyłki tego numeru "Forbesa" do druku termin zakończenia prac konserwacyjnych – prace zaplanowano na 10 dni – nie został przekroczony, a więc oba scenariusze były w grze, ale nawet jeśli Rosja tym razem z powrotem odkręci kurek, następnym razem może stać się inaczej. W cieniu wojny rosyjsko-ukraińskiej toczy się bowiem druga: rosyjsko-europejska wojna gazowa.
– Dotychczas już kilkanaście państw UE w jakiś sposób zostało dotkniętych ograniczaniem dostaw gazu przez Rosję i nie można wykluczyć, że ta lista będzie się dalej poszerzać. KE bierze pod uwagę także ryzyko, że Rosja zdecyduje się na dalsze ograniczanie dostaw gazu – mówi Izabela Zygmunt, specjalistka przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce ds. Europejskiego Zielonego Ładu. – Działamy tak, aby Europę jak najlepiej przygotować na każdą ewentualność.
W wojnie gazowej Rosja wystrzeliła pierwsze pociski już pod koniec zeszłego roku, natomiast armaty poszły w ruch w kwietniu, kiedy Gazprom zakręcił kurek pierwszym państwom, które odmówiły płacenia za gaz w rublach. Od tego czasu Rosja całkiem wstrzymała dostawy swojego gazu do Bułgarii, Danii, Finlandii, Niderlandów oraz Polski. Zmniejszenie dostaw odnotowały natomiast Austria, Czechy, Francja, Niemcy, Słowacja i Włochy. Od połowy czerwca do wstrzymania przesyłu w lipcu gazociąg Nord Stream 1 wykorzystywał 40 proc. swoich mocy. Dostawy przez biegnący przez Ukrainę gazociąg Braterstwo także są ograniczone.
Szef Międzynarodowej Agencji Energetycznej Fatih Birol ostrzegł przywódców europejskich, że muszą się przygotować na całkowite odcięcie gazu z Rosji. Uważa, że Putin chce uniemożliwiać Europie napełnienie magazynów, by zimą przymusić ją do ustępstw.
Innym celem jest zapewne próba rozbicia jedności Zachodu. Kraje europejskie jak na razie się wspierają. Gdy jednak kontynent skuje mróz, ta solidarność zostanie wystawiona na próbę.
Strategia "dziel i rządź" wręcz wyziera z historii pewnej turbiny. Zmniejszając przesył gazu gazociągiem Nord Stream 1, Rosjanie tłumaczyli się brakiem turbiny Siemensa, która była serwisowana w Kanadzie. Nie mogła zostać odesłana ze względu na sankcje. Berlin poprosił więc Ottawę o uczynienie wyjątku i uwolnienie turbiny. Kanadyjczycy na tę prośbę przystali. Niektórzy uznali tę decyzję za uleganie Moskwie, bo turbina była tylko pretekstem do zmniejszenia dostaw – Rosjanie mogli przecież zwiększyć przesył innymi gazociągami albo użyć turbiny zapasowej. Ruch Ottawy wywołał protest Ukrainy. Kanadyjczycy musieli podjąć trudną decyzję, którego z sojuszników nie zirytować.
Dzięki swoim manewrom Kreml może także manipulować ceną gazu. Gdy zmniejszają się dostawy z kierunku wschodniego, cena surowca w Europie w naturalny sposób skacze.
Jeżeli Rosja odpali w tej wojnie najcięższe działa i całkiem odetnie dostawy, część krajów może czekać racjonowanie gazu.
– Jeśli do tego dojdzie, surowca nie zabraknie tzw. odbiorcom wrażliwym, jak gospodarstwa domowe czy szpitale. Ale już np. niektóre zakłady chemiczne czy huty mogą mieć wstrzymane dostawy – mówi dr hab. Mariusz Ruszel z Politechniki Rzeszowskiej (PRz), prezes Instytutu Polityki Energetycznej im. I. Łukasiewicza. – W Niemczech już mówi się o tym, że przedsiębiorstwa z sektora przemysłowego, które do tej pory używały gazu, mogą znów zacząć wykorzystywać stare piece na ropę, które jakiś czas temu porzuciły w imię walki ze zmianą klimatu, ale dotychczas ich nie zutylizowały.
W niektórych obszarach gospodarki gazu nie da się jednak całkiem zastąpić, dotyczy to na przykład branży chemicznej czy metalurgicznej. Tu wstrzymanie dostaw oznacza tąpnięcie produkcji. Według analityków Crédit Agricole w branżach "produkcja metali", "produkcja metalowych wyrobów gotowych", "produkcja chemikaliów i wyrobów chemicznych" oraz "produkcja papieru i wyrobów z papieru" może nastąpić w Niemczech aż 50-proc. spadek wytwórczości. Ale w mniejszym lub większym stopniu dotknięte zostaną niemal wszystkie kategorie przetwórstwa. Byłby to także potężny cios dla Polski, silnie powiązanej z Niemcami gospodarczo.
Jeśli Putin całkiem zakręci kurki, realny PKB strefy euro – według EBC – wzrośnie w tym roku tylko o 1,3 proc., a w przyszłym skurczy się o 1,7 proc. W scenariuszu bazowym, który nie przewiduje racjonowania gazu, prognozowany jest wzrost odpowiednio o 2,8 proc. i 2,1 proc.
Do nadchodzącego sezonu grzewczego Europa szykuje się jak do odparcia ofensywy. "Generał mróz" nieraz już Rosji zapewnił zwycięstwo. Na budowie Baltic Pipe, gazociągu biegnącego z Norwegii do Polski, który ma zostać uruchomiony w październiku, trwa wyścig z czasem. Do europejskich terminali LNG suną całe armady gazowców. W Brukseli narada za naradą i kreślenie kolejnych gazowych map sztabowych.
– W ostatnim czasie zostało przyjęte rozporządzenie regulujące kwestię minimalnego wypełnienia magazynów, państwa dostały także narzędzia, które pozwalają im badać, czy struktura własnościowa magazynów nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego – wylicza Izabela Zygmunt z KE. I dalej: – Mamy do tego mechanizm solidarności, który może być wykorzystany, gdy któreś z państw członkowskich znalazłoby się w bardzo trudnej sytuacji, powołaną niedawno platformę wspólnych zakupów gazu i unijne wysiłki dyplomatyczne, które mają zapewnić alternatywne źródła dostaw.
Na tym nie koniec. W lipcu KE zaproponowała dodatkowy pakiet, który pozwoli nam lepiej przygotować się do zimy. Chce zmniejszyć zużycie gazu w państwach członkowskich. Redukcje byłyby dobrowolne, chyba że sytuacja uległaby pogorszeniu.
W połowie lipca magazyny gazu w UE były wypełnione w 63 proc. Pomiędzy poszczególnymi krajami są jednak spore różnice. W Portugalii stan zapasów wynosił 100 proc. (blisko tego poziomu była także Polska i pozostająca poza wspólnotą Wielka Brytania), we Francji – 69 proc., we Włoszech – 66 proc., na Węgrzech – 45 proc., a w Bułgarii – tylko 39 proc. Zgodnie z ostatnimi regulacjami do 1 listopada magazyny w państwach członkowskich mają zostać wypełnione do poziomu min. 80 proc.
Tempo, w jakim Unia uzupełnia zapasy, jest rekordowe, trudno jednak prorokować, czy uda się dobrnąć do bezpiecznego poziomu 80 proc. Prognozowanie nie jest tu łatwe ze względu na nieprzewidywalne wydarzenia, jak np. pożar we Freeport LNG, terminalu eksportowym gazu skroplonego w USA, który miał miejsce w czerwcu. Awarie, problemy techniczne i prace konserwacyjne skutkują zmniejszeniem dostaw i nadgryzaniem zapasów już w lecie.
Jeżeli Nord Stream 1 pracowałby nadal na pół gwizdka, czyli wykorzystując 40 proc. swojego potencjału, do 1 listopada magazyny udałoby się wypełnić w 67 proc. – wynika z prognozy firmy konsultingowej Wood Mackenzie z połowy czerwca. Jeśli zaś dostawy gazociągiem całkiem miałyby ustać, byłoby to 59 proc. W pierwszym przypadku zapasy wyczerpałyby się pod koniec zimy, a w drugim – w szczycie sezonu grzewczego. Przywrócenie normalnego funkcjonowania Nord Stream 1 gwarantowałoby wypełnienie magazynów w 80 proc. Na taką wspaniałomyślność Putina raczej nie ma jednak co liczyć.
– Uniezależnienie się Europy od gazu z Rosji wydaje się realne tylko przy wdrożeniu kombinacji kilku różnych polityk – mówi dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Forum Energii. – Po pierwsze, dywersyfikacja. Część rosyjskiego gazu musimy zastąpić importem z USA, Kataru i innych kierunków. Po drugie, musimy sięgnąć po inne źródła, w tym kontekście mówi się głównie o węglu, atomie, a przede wszystkim o OZE. I po trzecie, energooszczędność, czyli np. obniżanie temperatury w pomieszczeniach.
Na tych filarach opiera się ogłoszony przez KE w maju plan REPowerEU, wart 300 mld euro. Przewiduje porzucenie rosyjskich kopalin do 2027 r. Ta data dotyczy w głównej mierze właśnie gazu, bo embargo na rosyjski węgiel i częściowe embargo na ropę z Rosji już udało się przyjąć. W przypadku gazu mamy tylko dobrowolne samoograniczenia.
W 2021 r. rosyjskie dostawy gazu do UE wyniosły 155 mld m sześc., co odpowiadało ok. 45 proc. całego importu i blisko 40 proc. zużycia. Od kilku miesięcy wskaźniki te lecą na łeb na szyję. W I kw. Unia zwiększyła import LNG o 72 proc. r/r. W czerwcu po raz pierwszy w historii sprowadziła z USA więcej gazu skroplonego, niż zassała rosyjskiego gazociągami.
Dr hab. Mariusz Ruszel z PRz uważa, że zamiast pytać o kryzys gazowy, można zapytać, czy obecne problemy skłonią decydentów politycznych do reorganizacji struktury kontraktów gazowych. Bo jeśli tak, to jego zdaniem kryzysu nie będzie. Chodzi o przechodzenie z kontraktów indeksowanych do cen ropy i cen z hubów europejskich na te indeksowane do cen w hubach amerykańskich. Ich zaletą jest nie tylko pewność dostaw, ale i znacznie mniejsze zwyżki cen surowca. O kryzysie mówi się właśnie dlatego, że bierze się pod uwagę bieżącą strukturę kontraktów, tymczasem na obecną sytuację warto spojrzeć jak na szansę.
– Grupa państw, do których należą m.in. Hiszpania, Włochy czy Francja, nie obawia się za bardzo kryzysu gazowego, bo ma dobrze rozwinięte terminale LNG i jest w stanie sprowadzić sobie taką ilość skroplonego gazu, jaką będzie potrzebować – zwraca uwagę Ruszel. Do tej grupy zalicza także Polskę. Jeśli zsumować moc naszego terminala i krajowe wydobycie, już na starcie mamy pokrycie połowy zużycia.
Moc terminala w Świnoujściu wynosi obecnie 6,2 mld m sześć. rocznie, a wciąż trwa jego rozbudowa (pod koniec 2025 r., kiedy ma zostać otwarty pływający terminal w Gdańsku, łącznie będziemy mogli przyjąć 13 mld m sześc.). Dla porównania, zużycie gazu w Polsce w zeszłym roku wyniosło 19,3 mld m sześc. (w tym roku będzie mniejsze), pojemność magazynów to 3,2 mld m sześc., a maksymalna moc Baltic Pipe, dostępna od stycznia przyszłego roku, sięgnie 10 mld m sześc.
Niemcy tak byli pewni Energiewende, swojej polityki energetycznej, że w ogóle nie budowali terminali LNG. Dziś Berlin próbuje ratować sytuację terminalami pływającymi. Dwa mają być gotowe do końca roku.
Jednak według opublikowanej na początku lipca analizy think tanku Bruegel możliwości zastępowania gazu rosyjskiego gazem skroplonym zaczynają się wyczerpywać. Dlatego musimy zacząć oszczędzać energię. Wyliczenia Bruegela wskazują, że chcąc zrekompensować całkowite odcięcie od dostaw z Rosji, w ciągu najbliższych 10 miesięcy UE musiałaby zmniejszyć swoje zapotrzebowanie na energię o ok. 15 proc. w porównaniu ze średnią z lat 2019–2021.
Członków UE podzielono na grupy, w których znalazły się kraje dobrze połączone z punktu widzenia infrastruktury i mierzące się z podobnymi wyzwaniami związanymi z dostawami gazu. Zwraca uwagę duży rozstrzał. Podczas gdy kraje bałtyckie i Finlandia musiałyby zmniejszyć swoje zapotrzebowanie o 54 proc., to już Hiszpania, Francja i Portugalia poradziłyby sobie bez żadnych wyrzeczeń. W przypadku Polski – w naszej grupie jesteśmy tylko my – to 28 proc. W Niemczech podobnie – 29 proc.
Część pracy już wykonaliśmy. Beneluks i Skandynawia są prawie u celu. W Polsce od stycznia do kwietnia tego roku zmniejszyliśmy zapotrzebowanie o 20 proc. Niemcy – tylko o 3 proc.
Piętnastoprocentowy cel redukcji znalazł się także w najnowszym planie KE. Komisja zaznaczyła, że priorytetem powinno być przejście na OZE – wcześniej Ursula von der Leyen ostrzegała też przed wykorzystywaniem kryzysu do porzucania ambitnych zobowiązań – ale musiała dopuścić awaryjny powrót do kopalin. W czerwcu zwiększenie produkcji węgla zapowiedziały Austria, Niderlandy, Niemcy i Włochy. W przypadku Berlina uderzające jest to, że porzucono pomysł, aby w zamian przedłużyć działanie czystych elektrowni atomowych. Dziwi to tym bardziej, że Habeck wywodzi się z Zielonych. Nasuwa się tu pytanie, co dalej z transformacją energetyczną.
– W perspektywie krótkoterminowej obecny kryzys spowoduje spowolnienie zielonej transformacji. Nie mamy magazynów na energię elektryczną i nie możemy na tyle rozwinąć energetyki odnawialnej, żeby bilansować system elektroenergetyczny w skali dobowej. W nocy fotowoltaika nie działa, elektrownie wiatrowe też często działają dużo słabiej, tylko elektrownie wodne mogą funkcjonować non stop – mówi dr hab. Mariusz Ruszel z PRz.
A więc tak: nie możemy przerzucić się na OZE, dopóki nie będziemy mieli wielkoskalowych magazynów na prąd. A jeśli nie mamy magazynów, musimy mieć back-up. Dotychczas uważano, że najwłaściwszym back-upem będzie gaz. Ale gazu nie ma, więc musimy wrócić do węgla. Cena węgla nie wzrosła aż tak jak cena gazu, a do tego obserwujemy spadek ceny jednostki emisyjnej ETS. Ponadto jest to surowiec, który nie niesie ze sobą aż tak dużego ryzyka politycznego. Ruszel uważa, że wobec inflacji i tego, co się dzieje na rynku surowców i w geopolityce, nie mamy innego wyjścia niż awaryjny powrót do węgla.
Tę awaryjność szczególnie podkreśla Izabela Zygmunt z KE.
– To, że jakieś państwo rozważa tymczasowy powrót do węgla, nie oznacza, że zmieniły się priorytety. To są doraźne działania, konieczne w obecnej sytuacji. Nagłe ograniczenie dostaw powoduje, że musimy chwytać się wszelkich sposobów na uniknięcie poważnego kryzysu – przekonuje Zygmunt. – Plan REPowerEU, którego kierunek zaakceptowały państwa członkowskie, przewiduje przyspieszenie transformacji, bo bez tego nie uniezależnimy się od gazu z Rosji w ciągu kilku lat. Jednym z filarów planu jest rozwój OZE, które nie tylko są czyste, ale także odpolitycznione. Dostępu do nich nie odbierze nam żaden przywódca obcego państwa.
Na razie jednak Putin trzyma Europę w garści i każe nam się zastanawiać, czy zdecyduje się na opcję atomową. Z jednej strony Rosja utraciłaby narzędzia do pogrywania z Zachodem, a do tego strzeliła sobie w kolano – według EBC, gospodarka rosyjska doświadczyłaby recesji porównywalnej z tą, która nastąpiła wraz z upadkiem ZSRR. Z drugiej jednak strony, prezydent Rosji nieraz już pokazał, że nie jest wielkim strategiem i że kieruje się emocjami.
– Za decyzjami Rosji i Gazpromu stoją obecnie wyłącznie motywacje polityczne – nie ma wątpliwości dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Forum Energii. – Więc nie róbmy sobie nadziei, że cele biznesowe w jakikolwiek sposób będą zapobiegać działaniom wymierzonym w UE.
Strony się zbroją. A zima coraz bliżej.
Źródło: Onet.pl
Aby pierwszym poznać wiadomości z Zachodniej Ukrainy, Polski i z całego świata, dołącz do kanału ZUNR w Telegram.