Nowości



Zmienia się podejście Waszyngtonu do wojny na Ukrainie


Dziennik The Wall Street Journal informuje, powołując się na nieoficjalne źródła, że Biały Dom rozważa utworzenie specjalnej misji szkoleniowej, którą miałby dowodzić trzygwiazdkowy generał amerykańskich sił zbrojnych.

Jest to posunięcie związane z ostatnim, wartym niemal 3 mld dolarów pakietem pomocy wojskowej dla Kijowa, ale jednocześnie dowodem na to, że zmienia się podejście Waszyngtonu do wojny na Ukrainie. Utworzenie specjalnego dowództwa, bo o tym jest właśnie mowa, którego zadaniem będzie organizowanie, koordynowanie i nadzorowanie pomocy wojskowej, oznacza zarówno zwiększenie skali amerykańskiego zaangażowania, jak i ugruntowanie przekonania, iż wojna nie zakończy się szybko, a zatem należy w sposób systemowy przygotować się na dłużej trwający konflikt. Taka perspektywa jest coraz bardziej prawdopodobna, bo jak napisali dziennikarze The Wall Street Journal, niektóre systemy uzbrojenia, o dostarczeniu których właśnie poinformowano, mają szanse dotrzeć na Ukrainę dopiero w perspektywie trzech lat. Jak powiedział Colin Kahl, podsekretarz stanu w Departamencie Obrony oznacza to również, że Ameryka zaczyna działać na rzecz wzmocnienia możliwości sił zbrojnych Ukrainy już po ewentualnym zakończeniu wojny. I oczywiście decyzja ta, która jeśli zostanie podjęta, bo jeszcze tak się nie stało, informuje nas o jeszcze jednej ważnej zmianie – w Waszyngtonie zwycięża pogląd, że Ukraina może i powinna wygrać wojnę z Rosją stając się w rezultacie częścią amerykańskiego systemu bezpieczeństwa.

Przyspieszona rewizja pryncypiów strategicznych

W Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia z przyspieszoną rewizją dotychczasowych pryncypiów strategicznych. Najlepiej zachodzące zmiany widać na przykładzie głosów ekspertów Atlantic Council, którzy po 6 miesiącach wojny na Ukrainie opisali 23 lekcje, które już można sformułować, po analizie tego co do tej pory się wydarzyło. Z naszej perspektywy najważniejsze wnioski dotyczą amerykańskiej polityki sojuszniczej i kwestii wojskowych, w tym projekcji siły przez Stany Zjednoczone, warto więc poświęcić tym opiniom nieco uwagi.

William F. Wechsler pisze, że Stany Zjednoczone muszą odejść od dotychczasowej polityki określanej mianem „strategicznej dwuznaczności” (strategic ambiguity). Istotą tego podejścia było utrzymywanie potencjalnych rywali w niepewności, czy Waszyngton zareaguje na ich działania i to jakiego rodzaju akcję podejmie. Ta niejasność sytuacji miała w zamierzeniach korzystnie wpływać na rozwagę elit państw potencjalnych rywali, bo zawsze musieli liczyć się oni z większym niźli przypuszczali zaangażowaniem Ameryki. Jednak obecnie, jak argumentuje Wechsler, tego rodzaju podejście może okazać się zgubne zarówno dla amerykańskich interesów, jak stabilności w świecie. Jeśli bowiem mocarstwo jest postrzegane w kategoriach państwa, którego relatywna siła maleje, to wówczas, jak zauważa „polityka strategicznej niejednoznaczności może, odwrotnie, inspirować awanturnictwo u przeciwnika” zwłaszcza w sytuacji kiedy uważa się, że słabnące mocarstwo raczej będzie się wycofywać albo już rozproszyło swe siły starając się utrzymać wpływy w odległych rejonach świata. Wybuch wojny na Ukrainie w sposób niedwuznaczny oznacza zmierzch tej polityki, bo Putin niejasne stanowisko Waszyngtonu, formułowane w zgodzie z paradygmatem strategicznej niejednoznaczności, odebrał jako wyraz słabości, obawy przed zaangażowaniem, co skłoniło go do agresji. A zatem podejście to nie tylko nie gwarantuje obecnie skuteczności odstraszania, ale wręcz może prowokować rywali Ameryki i ich sojuszników.

Dziś – argumentuje Wechsler - potrzebne są bardziej jednoznaczne wypowiedzi na temat „czerwonych linii” Stanów Zjednoczonych. W obecnych warunkach takie deklaracje prawdopodobnie pomogą zapobiec eskalacji, a nie ją wywołać.

Matthew Kroenig argumentuje, że wojna na Ukrainie skłoniła administrację Bidena do „napisania na nowo” amerykańskiej strategii obrony i to zapewne jest powodem dlaczego po półtora roku urzędowania demokratycznego prezydenta nie otrzymaliśmy jeszcze gotowego dokumentu. Chodzi o to, że pierwotnym zamysłem Waszyngtonu było jednoznaczne określenie amerykańskich priorytetów i skoncentrowanie wysiłku wojskowego na rywalizacji z Chinami.

Ale Moskwa miała inne pomysły – napisał Kroenig - rozpoczynając największą wojnę lądową w Europie od II wojny światowej, Putin przypomniał Waszyngtonowi, jak bardzo jego bezpieczeństwo i dobrobyt są powiązane z pokojem i stabilnością w Europie.

W efekcie elity strategiczne Stanów Zjednoczonych zrozumiały, iż idea skoncentrowania się na rywalizacji z Chinami, jakkolwiek kusząca, nie będzie mogła być zrealizowana, a Ameryka musi być gotowa do walki na wielu frontach, niewykluczone, że równocześnie. Oczywiście o ile Stany Zjednoczone chcą pozostać nadal mocarstwem globalnym. Zresztą jak dowodzi Kroenig, nie mają wielkiego wyboru, bo zagrożenia ze strony Chin, Rosji, ale również Iranu czy Korei Płn. pozostają powiązane i państwa te mogą chcieć koordynować swą antyamerykańską i w coraz większym stopniu asertywną politykę.

Wygrywają ludzie, nie sprzęt

Z wojskowego punktu widzenia główną lekcją dotychczasowej wojny na Ukrainie jest to, jak napisał pułkownik John “Buss” Barranco, że to ludzie a nie sprzęt wygrywają. Gdyby uzbrojenie było decydującym czynnikiem zwycięstwa, to Rosja wydająca dziesięciokrotnie więcej na swą armię niźli Ukraina odniosłaby już dawno zwycięstwo.

Ale w tej wojnie Ukraina dowiodła, że sprawne dowództwo i dobre wyszkolenie – czego ma dużo, ale Rosja ma tego bardzo mało – czynią różnicę.

Hans Binnendijk uzupełnił te spostrzeżenia kolejnym. Jak napisał, na podstawie dotychczasowych doświadczeń wojny na Ukrainie okazuje się, iż „mobilne nowoczesne systemy uzbrojenia mogą pokonać większe, konwencjonalnie uzbrojone siły — zwłaszcza w defensywie”. Perspektywa ukraińskiej ofensywy jest jego zdaniem, póki co, niejasna, ale nie budzi wątpliwości teza, że w obronie nowoczesne, lekkie, mobilne i precyzyjne systemy są bardzo skuteczne. To istotna uwaga, bo w amerykańskich kręgach wojskowych rozpoczęła się właśnie dyskusja na temat tego, czy to obrona, czy może ofensywa będą głównym rysem konfliktów XXI wieku i jak w związku z tym Ameryka winna dyslokować swe siły w regiony potencjalnych konfliktów i do jakiej wojny się przygotowywać. Binnendijk pisze też, że historia ukraińskiego konfliktu dowiodła, iż lepszym narzędziem odstraszania agresji jest odpowiednio wcześniejsza dyslokacja w rejony kryzysowe dużych sił wojskowych. Otwarcie krytykuje on politykę administracji Bidena, której przedstawiciele sądzili, iż groźba sankcji, bez dyslokacji większych sił wojskowych na wschód, czego się obawiano bo uważano, że Rosja ten krok odbierze w kategoriach eskalacyjnych, może być skuteczniejszym narzędziem polityki powstrzymywania. Jak argumentuje Binnendijk, dopiero w czasie trwania wojny na Ukrainie „zachodni urzędnicy ponownie wyciągnęli lekcję z czasów zimnej wojny: tym, co odstrasza rosyjską agresję, są wojska NATO na wschodniej flance Sojuszu, a nie groźba sankcji gospodarczych. Możliwe, że gdyby wojska Sojuszu zostały rozmieszczone na Ukrainie, mogłoby to powstrzymać inwazję; ale mogło również rozpocząć III wojnę światową. Rozmieszczenie wojsk na terytorium NATO teraz zapewni, że Putin nie popełni kolejnego błędu w swych kalkulacjach” i w efekcie nie zdecyduje się na zaatakowania państw będących członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Daniel B. Shapiro pisze, że w wyniku wojny na Ukrainie musi się też zmienić amerykańska polityka „wzmacniania sojuszników”. Głównym rysem tego nowego podejścia winna być intensyfikacja pomocy wojskowej, bo choć oznacza to z oczywistych względów znaczący wzrost kosztów, to tym nie mniej będą one i tak mniejsze niźli ewentualna wojna. Jak argumentuje Shapiro:

Prezydent Zełenski widzi, potrzebę przekształcenia się swego kraju w „wielki Izrael”, a model pomocy USA dla Izraela również winien mieć w tym wypadku zastosowanie. Partnerzy amerykańscy, którzy są na pierwszej linii rywalizacji z Rosją i Chinami, potrzebują zdolności – od obrony przeciwrakietowej i broni przeciwpancernej po lepszy wywiad i kontrwywiad – które umożliwią im absorbowanie i przetrwanie ataków przeciwników. Muszą też mieć możliwość zadania agresorowi nieakceptowalnych (przez niego – MB) kosztów. W okresie powojennym niezbędne będzie odbudowanie ukraińskiego lotnictwa, korpusu rakietowego i sił specjalnych, które mogą atakować defensywnie za liniami rosyjskimi.

Mamy w tym wypadku jasno przedstawione propozycje zmiany w amerykańskim myśleniu strategicznym, w tym w zakresie narzędzi gwarantujących skuteczność polityki odstraszania, projekcji siły i zasad współpracy z sojusznikami. Co ciekawe, nie jest to, jeśli chodzi o Ukrainę i jej przyszłość w amerykańskim systemie sojuszniczym, głos odosobniony, co potwierdza tezę, że mamy do czynienia z daleko idącymi i głębokimi przewartościowaniami.

„Otworzenie drzwi NATO na oścież”

Michael Hikari Cecire, doradca w amerykańskiej Komisji Helsińskiej, opublikował w Foreign Policy artykuł w którym postuluje „otworzenie drzwi NATO na oścież”. Przypomina on sformułowaną pod adresem Ukrainy i Gruzji w trakcie szczytu Paktu Północnoatlantyckiego w Bukareszcie w 2008 roku propozycje członkostwa i krytykuje fakt, że mimo upływu 14 lat nie zrobiono w tym zakresie wiele, co w efekcie „było wyraźnie niezamierzonym, ale przewidywalnym zaproszeniem do rosyjskiej agresji”. Tracono czas na kwestie natury technicznej w tym dążenie do harmonizacji standardów i procedur aplikowanych w siłach zbrojnych obydwu państw do wymagań NATO-wskich, zapominając, argumentuje Cecire, że w przeszłości decyzje o przyjęciu nowych członków do Sojuszu Północnoatlantyckiego zawsze były decyzjami politycznymi, niezwiązanymi z jakimikolwiek technicznymi kryteriami od wypełnienia których zależała zgoda na przyjęcie.

Pomysł, że Ukraina i Gruzja były w jakiś sposób niegotowe lub niezdolne do spełnienia technicznych kryteriów NATO – pisze amerykański dyplomata - zawsze stanowił problematyczny argument. W żadnym momencie NATO nie ustanowiło twardych, technicznych wzorców członkostwa – jasnych, osiągalnych standardów wejścia – zresztą mógłby to być krok ryzykowny – bo zmobilizowawszy się Gruzja i Ukraina, mogłyby potencjalnie zawstydzić kraje, które kategorycznie sprzeciwiały się ich akcesji.

NATO zresztą nie ma żadnego katalogu prawideł, których spełnienie automatycznie gwarantuje członkostwo. Amerykański dyplomata przypomina, że do Sojuszu przyjmowano państwa takie jak Portugalia, które w momencie akcesji nie były nawet demokracjami, a wojskowymi dyktaturami. Decyzja o rozszerzeniu Paktu zawsze była nie tylko krokiem politycznym, ale również inwestycją w przyszłość. To był jeden z głównych motywów dlaczego Waszyngton zdecydował się poprzeć wejście w 1955 roku do Sojuszu Niemiec. W ten sposób Ameryka gwarantowała obronę świata wolności przed sowiecką agresją. Do pewnego stopnia, przekonuje Michaele Cecire, dziś sytuacja jest analogiczna. Zagrożenie ze strony Rosji dla pokoju i stabilizacji w Europie jest porównywalne do tego, które było za czasów zimnej wojny.

Wraz ze zmieniającym się krajobrazem strategicznym w odpowiedzi winno się też zmienić NATO, ale nie poprzez „okrojenie” i podwyższanie murów chroniących dotychczasowych członków, podczas gdy Ukraina i inni zagrożeni partnerzy płoną, ale poprzez agresywne rozszerzenie.

Ta polityka będzie wymagała znaczących zmian w myśleniu elit strategicznych wszystkich państw członkowskich. Cecire nie ma złudzeń, to nie stanie się szybko, ani nie będzie łatwym procesem. Ale jego zdaniem implementacja polityki „otwartych drzwi NATO” będzie wymagało podjęcie przez Stany Zjednoczone i inne państwa, które już teraz chcą działać kilku podstawowych decyzji, poprzedzających formalną akcesję. Po pierwsze państwa takie jak Ukraina, Gruzja, ale również Mołdawia, muszą otrzymać „w okresie przejściowym” gwarancje bezpieczeństwa na czas trwania ich drogi do Sojuszu. Winien to być system sojuszy dwu i wielostronnych, przypominający ten, który mają dziś Szwecja i Finlandia, formalnie nie będąc jeszcze członkami NATO, ale ciesząc się z ochrony Ameryki, Wielkiej Brytanii i innych sojuszników. Po drugie, Ukraina musi odzyskać kontrolę nad własnym terytorium, co oznacza, w opinii amerykańskiego eksperta, jako pierwszy krok znaczny wzrost dostaw uzbrojenia i pomocy wojskowej. Chodzi po prostu o to aby „Rosja nie była nagradzana” za inspirowanie i podtrzymywanie ruchów separatystycznych w państwach przestrzeni postsowieckiej.

„Stany Zjednoczone mogą – sugeruje wreszcie Cecire - rozważyć rozszerzenie swojego parasola atomowego nad Ukrainą, aby zlikwidować przewagę nuklearną Rosji i zablokować jakąkolwiek pokusę użycia broni nuklearnej w miarę wzrostu rosyjskich strat konwencjonalnych.

W jego opinii Stany Zjednoczone powinny też rozważyć wsparcie wojskowe, np. lotnicze i w zakresie obrony przeciwrakietowej, ograniczone do kontrolowanych obecnie przez Kijów obszarów Ukrainy. Główna myśl, która przewija się w wystąpieniu Michael Hikari Cecire jest dla nas dość oczywista, ale na zachodzie, zwłaszcza w Europie już nie tak bardzo. Otóż jest on przekonany, że gdyby w 2008 roku, a najpóźniej w 2014 w Walii NATO podjęło decyzję o przyjęciu Ukrainy i Gruzji, to wojna zapewne by nie wybuchła. A zatem trudno rozstać się z myślą, że odpowiedzialność, w części przynajmniej, za tragedię narodu ukraińskiego, spoczywa na barkach tych polityków, którzy byli wówczas przeciwnikami rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Zmiany tektoniczne

Teraz wchodzimy w fazę rywalizacji między mocarstwami, wrogimi blokami i aliansami, co może oznaczać po prostu wojnę. Zmienia to myślenie strategiczne, zmieniają się podstawowe diagnozy i sytuacja zmusza nas do szybkiego i zdecydowanego działania. Ewolucja krajobrazu strategicznego powoduje też gruntowne przewartościowania w systemie sojuszniczym, którego utrzymanie nadal jest niezwykle ważne, ale jeszcze istotniejsze jest przygotowanie się na wypadek ewentualnego konfliktu. To przesuwa punkt ciężkości. Polityka kształtowana będzie, również w ramach NATO, przez państwa chcące działać a nie jak w przeszłości korygowana i łagodzona w związku z obawami i zastrzeżeniami tych, którzy boją się eskalacji i woleliby „nie drażnić Moskwy”. Oczywiście jesteśmy w toku zachodzących zmian co powoduje, że trudno dostrzec kształt naszego systemu sojuszniczego, który w ich efekcie się wyłoni. To jednak się stanie i będziemy mieć do czynienia ze zmianami tektonicznymi.

 

Źródło: Wpolityce.pl

 


Aby pierwszym poznać wiadomości z Zachodniej Ukrainy, Polski i z całego świata, dołącz do kanału ZUNR w Telegram.


Udostępnić:

Sondaż

Wojsko Polskie zwyciężyło w Bitwie Warszawskiej dzięki...