Jarosław Kaczyński zapowiedział, że Polska domagać się będzie od Niemiec reparacji wojennych. Wszystko jednak wskazuje na to, że żadnych reparacji nigdy nie otrzymamy, a będzie tak przede wszystkim z trzech powodów.
Udostępnić / zapisać:Prawo i Sprawiedliwość nigdy reparacji od Niemiec nie uzyska, ponieważ aby otrzymać jakiekolwiek pieniądze od Republiki Federalnej, Polska musiałaby to wynegocjować, a nie wywalczyć w sądach. Nie ma bowiem na świecie takiego trybunału, który może nakazać współczesnym Niemcom wypłacenie kwot, o których mówią politycy PiS.
Droga dyplomatyczna w sytuacji, gdy Polska pod rządami PiS zdołała obrazić nawet najbliższych sojuszników, jest z kolei skazana na porażkę. Miarą wiarygodności żądań wysuniętych przez Jarosława Kaczyńskiego jest to, że zgłaszane są one po siedmiu latach rządów PiS. Już samo to pokazuje, że nie o reparacje, ale o poklask wyborców tu chodzi.
A szkoda, bo skoro reparacje należą się Namibii za zbrodnie sprzed ponad 110 lat, to tym bardziej należą się Polsce. Choć nie brak też tych, którzy uważają, że co prawda ziemie zachodnie otrzymaliśmy jako rekompensatę za utracone Kresy, to niemniej z punktu widzenia relacji stricte polsko — niemieckich można je traktować jako formę odszkodowania.
Sprawie nie pomaga również paranoiczna antyniemiecka histeria rozpoczęta przez PiS. Sukces w negocjacjach — niezależnie od tego, że celem Niemiec z całą pewnością byłoby ich przedłużanie, sabotowanie oraz minimalizowanie ewentualnie wypłaconych w przyszłości kwot — zależy jednak od choćby minimalnej chęci strony niemieckiej, by w ogóle podjąć temat. A także choćby minimalnej życzliwości wobec partnera.
Pod rządami obecnej władzy, kiedy słowo "Niemcy" używane jest przez rządowy aparat niemal jako obelga, nasi zachodni sąsiedzi niczego nigdy nie wypłacą, bo nie mają żadnego powodu, by odczuwać jakąkolwiek życzliwość wobec PiS. Niemcy w sytuacji, gdy ze strony władz RP spotyka je nie życzliwa krytyka, ale jawna wrogość, nie pójdą z Polską na żadne układy.
Platforma Obywatelska z kolei nigdy jakichkolwiek reparacji od Niemiec nie uzyska, gdyż nie chce ich uzyskać. Platforma, gdyby miała nieco więcej politycznej i dyplomatycznej wyobraźni, nie powinna dać się zepchnąć PiS na pozycję bezkrytycznej wobec Niemiec partii.
W polityce międzynarodowej PO mogłaby puszczać oko do Niemców, że chce się oczywiście porozumieć, ale też wysłać sygnał w stylu: "jak już wygramy wybory, to coś musicie Polsce wypłacić, bo inaczej ten straszny PiS znów wygra wybory".
Politycy Platformy, zamiast jednak podjąć grę i zaprezentować się jako życzliwi naszym niemieckim partnerom, ale równocześnie wobec nich asertywni, wpadli w pułapkę zastawioną na nich przez Jarosława Kaczyńskiego.
Niestety reperacji nie otrzymamy również i z trzeciego powodu, którym jest lekceważenie Polski przez Niemcy. Republika Federalna od lat nie ustąpiła Polsce w żadnej sprawie, przy czym dotyczy to okresu rządów nie tylko antyniemieckiego PiS, ale również PO.
Berlin przez lata uparcie stawiał na współpracę energetyczną z jawnie przecież agresywną Rosją, forsował niekorzystną dla Polski politykę klimatyczną czy też wreszcie ignorował bezpieczeństwo swoich sojuszników, chociażby sprzeciwiając się wzmacnianiu wschodniej flanki NATO — aż do rosyjskiej napaści na Ukrainę. W sprawach mniej fundamentalnych, ale również istotnych, forsował niekorzystne dla Polski rozwiązania takie jak choćby dyrektywa o pracownikach delegowanych.
Niestety patrząc z niemieckiej perspektywy trudno się temu dziwić. Mając za partnera państwo, w którym postawa życzliwa wobec Niemiec — ale asertywna, czyli jedyna rozsądna — jest rzadkością, trudno spodziewać się czegokolwiek innego.
Niemców jednak nie stać na gesty wobec Polski nawet tam, gdzie nic to nie kosztuje. Miarą tego jest tocząca się już od lat debata o pomniku poświęconym polskim ofiarom II wojny światowej w Berlinie. W sprawie tej widać niemieckie, graniczące z tanim cwaniactwem wyrachowanie.
Niemcy świadomie przeciągają sprawę, tak by w efekcie drogo sprzedać swoje ustępstwo, bo właśnie ustępstwem ma być ewentualna decyzja o budowie pomnika. Pomnik polskich ofiar w Berlinie nie może tymczasem być ustępstwem, bo sens będzie miał, tylko jeśli będzie wynikiem niemieckiego odruchu serca.
Fakt, iż jeśli w ogóle dojdzie do jego wybudowania, to stanie się to w wyniku negocjacji, jest obraźliwy w stosunku do ofiar. Jest też miarą braku wyobraźni politycznej niemieckich elit, które powinny zadać sobie pytanie, czy aby na pewno po drugiej stronie Odry mają do czynienia z PiS i PO, czy może jednak z Polakami.
W polityce zagranicznej działa się zawsze w perspektywie co najmniej lat, a nie miesięcy. Innymi słowy, jakikolwiek projekt polityczny w polityce zagranicznej – żeby w ogóle miał jakiekolwiek szanse realizacji – wymaga gwarancji, że nie zostanie całkowicie zarzucony przez kolejną ekipę rządzącą.
Jest to tak oczywiste, że konieczność przypominania tego jest miarą upadku już nie tylko polskiej polityki. Grecy, którzy również domagają się reparacji od Niemiec, robią to niezależnie od tego, czy w Atenach rządzi centroprawica, czy centrolewica.
Fakt, iż w Polsce tego rodzaju kompromis jest absolutnie niewyobrażalny, oznacza, że albo jako naród jesteśmy głupsi od Greków, albo Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska są partiami pośledniejszej próby w porównaniu z ich greckimi odpowiednikami.
Rzecz w tym, że demokracja co prawda narodziła się w Atenach, ale współcześni greccy politycy już niekoniecznie są wzorcem dojrzałości politycznej. Skoro więc Polacy z całą pewnością od Greków głupsi nie są, to rodzi się pytanie o poziom dwóch głównych polskich partii politycznych.
Źródło: Onet