Nie głupi powiedział, że to, co nowe jest w zasadzie dobrze zapomniane stare. A w relacjach między Polską a Ukrainą, między Polakami a Ukraińcami „stare” nie jest jeszcze zaś tak dobrze zapomniane.
Udostępnić / zapisać:Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski z okazji Święta Wojska Polskiego w swoim polskojęzycznym przesłaniu oznajmił m. in: „Nasze narody przeszły długą drogę i w końcu osiągnęły największe porozumienie w historii, w głównej dla Ukraińców i Polaków sprawie. Jest to sprawa wolności”.
Z kolei prezydent RP Andrzej Duda komentując prace nad nowym traktatem polsko-ukraińskim, powiedział: „To ma być traktat, który przenosi nas w nową rzeczywistość przyjaźni polsko-ukraińskiej... Wierzę, że będziemy ją umieli budować dalej tak, żeby ona była rzeczywistym braterstwem pomiędzy naszymi narodami”.
Brzmi obiecująco. Problem jednak jest w tym, iż rzekomą przyjaźń między Polakami a Ukraińcami tylko w bierzącym wieku deklarowano już kilka razy. Trwało to, jak wiemy, niedługo. To dlaczego mielibyśmy uwierzyć teraz, że to „nazawsze”?
Słowa obu prezydentów potwierdzają na razie wyniki badań opinii społecznej. Według najnowszego raportu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego zatytułowanego „Polska i Polacy oczami Ukraińców”, 73 proc. Ukraińców przyznaje, że od wybuchu wojny z Rosją ich zdanie o Polakach zmieniło się na lepsze. Ogółem, pozytywne zdanie o Polakach ma 83 proc. ukraińskiego społeczeństwa, w tym 46 proc. – bardzo dobre. 15 proc. deklaruje nastawienie neutralne. Ukraińcy uważają Polaków głównie za „sąsiadów” (54 proc.), „sojuszników” (52 proc.), a także „przyjaciół” (49 proc.). Dr Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum zastrzegł jednak, że „taki sondaż zmierzy nastroje chwili, które mogą później trochę się ochłodzić”.
Dr Adamski ma rację. Doświadczenie ostatnich dziesięcioleci wskazuje, iż „nastroje chwili” nie przekładają się na stałą stabilizację stosunków między obu narodami. Warto tu przywołać przykłady z ostatnich trzydziestu lat w zakresie nawiązywania ukraińsko-polskich relacji „braterskich”.
Tak naprawdę stosunki dwustronne zaczęły się kształtować po roku 1995, gdy prezydentami zostali na Ukrainie Leonid Kuczma, a w Polsce Aleksander Kwaśniewski. Podobno szybko się zaprzyjaźnili i spotykali się dosyć często. Ekipa prezydenta Kwaśniewskiego z własnej inicjatywy wykreowała RP na „adwokata Ukrainy”, co się w pewnym aspekcie opłaciło podczas kryzysu związanego z zabójstwem dziennikarza Georgija Gongadzego w Kijowie, o zlecenie którego był podejrzewany Leonid Kuczma.
W tym czasie polski prezydent był jedynym liderem państw cywilizowanych, który kontaktował się z prezydentem Ukrainy. Nie bardzo to pomogło Ukrainie, ale bardzo się przydało samemu Kuczmie. Mówiono nawet, że w czasie tak zwanej „pomarańczowej rewolucji” to właśnie Kwaśniewski wyjednał dla niego gwarancje nietykalności u nowych władz postrewolucyjnych.
Nie pomogło też Polsce, przynajmniej w sprawie otwarcia cmentarza Orląt Lwowskich. Wokół cmentarza ciągle wybuchały konflikty polityczno-dyplomatyczne nie patrząc na interwencje administracji prezydenta Kuczmy w tej sprawie u władz lwowskich. Władze miasta nie chciały się zgodzić na wiele oryginalnych treści na tablicach, przywrócenie pomników amerykańskich lotników i francuskich piechurów. Nie zgodzili się też na postawienie rzeźb lwów. A treść napisu na Mogile Pięciu z Persenkówki (przedwojenne „Nieznanym bohaterom poległym w obronie Lwowa i Ziem Południowo-Wschodnich”) zastąpiono ostatecznie: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”.
Kompromis był możliwy dopiero po demokratycznych zmianach na Ukrainie po tzw. „rewolucji pomarańczowej”. Uroczyste otwarcie Cmentarza Orląt Lwowskich nastąpiło w czerwcu 2005 roku w obecności prezydentów Wiktora Juszczenki i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Nowym prezydentem RP po Kwaśniewskim został w 2005 roku Lech Kaczyński, który zdecydowanie wspierał „pomarańczową rewolucje” w Kijowie i nowego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę. Wówczas wydawało się, że teraz stosunki ukraińsko-polskie będą rozwijać się na zasadach uczciwych i partnerskich.
W kwietniu 2006 roku w Lacińskiej katedrze we Lwowie prezydent Kaczyński powiedział: „Chcemy dzisiaj być w jak najlepszych stosunkach... Wierzymy, że niedługo już spotkamy się w NATO (..), a później w UE... Jestem głęboko przekonany, że spotkamy się wkrótce tu, i tu nasze dwa pobratymcze narody będą żyły w ścisłym związku”.
Dwaj prezydenci też często się spotykali, modlili się wspólnie w intencji ofiar we wsi Huta Pieniacka, jeszcze we wrześniu 2009 podpisali „kartę drogową” stosunków ukraińsko-polskich etc. I czym się odwdzięczył Juszczenko? W styczniu 2010 r. przed opuszczeniem urzędu prezydenta Ukrainy podjął decyzje o uznaniu członków OUN i UPA za kombatantów i pośmiertne nadanie Stepanowi Banderze tytułu Bohatera Ukrainy, co dla Lecha Kaczyńskiego miało być bolesnym ciosem.
Tym niemnie brat ś.p. prezydenta RP, prezes PiS Jarosław Kaczyński poszedł w jego polityczne ślady. Na samym początku tzw. Euromajdanu 1 grudnia 2013 roku w Kijowie zwrócił się do protestujących: „Drozy bracia Ukraińcy, przyjechałem tutaj żeby poprzeć to, co jest waszym dążeniem, waszym marzeniem, żeby poprzeć tworzenie waszego związku z Unią Europejską”. Cóż „majdan” ponownie lubi Polskę, dziękuje i powiewa flagami biało-czerwonymi.
Następny po Jarosławie Kaczyńskim polski prezydent Bronisław Komorowski także na różne sposoby wspierał Ukrainę. W roku 2012 wspólnie z nowym ukraińskim głową państwa Wiktorem Janukowyczem zorganizowali i przeprowadzili piłkarskie mistrzostwa Euro-2012. Dwa lata później Komorowski już zdecydowanie poparł rewolucyjne wydarzenia w Kijowie zwane Euromajdanem.
Na wiosnę roku 2015 wystąpił w parlamencie ukraińskim, gdzie zwrócił się do deputowanych w ten sposób: „Ja chciałbym dzisiaj dopowiedzieć: podajmy sobie ręce i razem budujmy europejską przyszłość dla nas i dla następnych pokoleń Polaków i Ukraińców. Za waszą i naszą wolność! Niech żyje wolna, demokratyczna i europejska Ukraina!”. I co nastąpiło po tem?
Ukraiński parlament w tym samym dniu przyjął ustawę, w której uznał za „bojowników o wolność i niezależność Ukrainy” między innymi członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej za mordy na Polakach!
W roku 2017 stosunki ukraińsko-polskie niespodziewanie się znowu pogorszyły. Do zaostrzenia retoryki w przestrzeni publicznej doszło na samym początku roku, gdy prezes PiS, ów sam Jarosław Kaczyński, zakomunikował prezydentowi Petro Poroszence, że „Ukraina do Europy z Banderą nie wejdzie”. Wyraził też zwątpienie, czy Polska nadal ma być „adwokatem” Ukrainy, a jeśli tak, to na jakich warunkach?
W lipcu tegoż roku Sejm RP uznał wydarzenia na Wołyniu w czasie wojny „ludobójstwem”, zorganizowanym przez UPA. A na ekrany kin w Polsce wszedł film fabularny „Wołyń”, który na Ukrainie został odebrany jako „antyukraiński”.
Oprócz tego jeszcze się wydarzyła wymiana incydentów o charakterze nieprzyjaznym, jak to z niewpuszczeniem na Ukrainę prezydenta Przemyśla Roberta Chomy (z czego strona ukraińska szybko się wycofała), z odmową polskiego rządu dofinansowania uroczystości z okazji 70. rocznicy Akcji Wisła, z atakiem nacjonalistów polskich w Przemyślu na procesję Ukraińców etc. Po zniszczeniu przez polskich radykałów pomnika UPA we wsi Hruszowice, ukraiński IPN zaprzestał udzielania stronie polskiej zezwoleń na poszukiwania i ekshumację szczątków polskich ofiar wojennych konfliktów na terytorium Ukrainy.
W wyniku czego prezydent Andrzej Duda powiedział w rozmowie z telewizją Trwam: „Oczekuję od pana prezydenta Petro Poroszenki i od jego współpracowników, od pana premiera Wołodymyra Hrojsmana, że ludzie, którzy otwarcie głoszą poglądy nacjonalistyczne i antypolskie nie będą zajmowali ważnych miejsc w ukraińskiej polityce”. Parę dni później Bartosz Cichocki, wiceminister MSZ, mówił w Sejmie, że „Ukraina podejmuje dzisiaj decyzje, które stawiają pod znakiem zapytania deklarację o strategicznym partnerstwie”.
Podsumowywując to wszystko Jarosław Kaczyński z goryczą powiedział dziennikarzom: „Są granice, których się nie przekracza. Przez wiele lat demonstrowaliśmy cierpliwość”. Prezes PiS miał powody, by tak mówić: Ukraińcy nigdy nie przeprosili za Wołyń, faworyzowany przez Polskę prezydent Wiktor Juszczenko odwdzięczył się uhonorowaniem Stepana Bandery tytułem bohatera Ukrainy, wspierany przez Polskę prezydent Poroszenko też wypowiadał się jednoznacznie pozytywnie o bohaterach z UPA itd., itp.
Ponadto, mimo tego, iż Polska od początku każdego ważnego wydarzenia bardzo mocno i zdecydowanie angażowała się na rzecz Ukrainy, gdy doszło do poszukiwania rozwiązań – bądź to format normandzki (spotkania przedstawicieli Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy), bądź to porozumienie mińskie (dokument mający doprowadzić do rozwiązania konfliktu zbrojnego na wschodzie Ukrainy) – negocjowano je bez udziału RP. Taki „adwokat” nie jest już władzom w Kijowie do niczego potrzebny – teraz władze ukraińskie negocjują bezpośrednio z rządami naiważnieszych państw świata i organizacji międzynarodowych.
Jak pisał w swoim czasie ukraiński współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa, znany dziennikarz Witalij Portnikow: „Warszawa nie odgrywa – i po prostu nie może odgrywać z racji swojej marginalnej pozycji w polityce europejskiej – żadnej realnej roli w uregulowaniu kryzysów ukraińskich”.
No i teraz pytanie: czy jest szansa na to, że taki stan spraw ulegnie zmianie? Czy dla Polski znajdzie się miejsce za stołem pertraktacji o warunkach zakończenia wojny na Ukrainie? Raczej wątpliwie – nie patrząc na zdanie Ukrainy na to by się nie zgodziła Rosja. Ale mniejsza z tym, relacje polsko-ukraińskie nie od tego zależą.
Są kwestie bardziej delikatne i dotkliwe. Na przykład, kult Bandery na Ukrainie kwitnie i nic nie wskazuje na to, by się coś miało zmienić po wojnie. Więc, czy prezes PiS jest gotów wyrzec się swoich słów, iż Ukraina z Banderą do Europy nie wejdzie? Czy zdecyduje się na przesunięcie „granic, których się nie przekracza”? A prezydent Duda tak samo zdecydowanie będzie domagać się od prezydenta Zełenskiego gwarancji „że ludzie, którzy otwarcie głoszą poglądy nacjonalistyczne i antypolskie nie będą zajmowali ważnych miejsc w ukraińskiej polityce”?
I zresztą sami Polacy czy się zgodzą w imię nowej przyjazni polsko-ukraińskiej, na przykład, zapomnieć o ofiarach Rzezi Wołyńskiej oraz zrezygnować z potrzeby wskazania winnych i rozliczenia tego przestępstwa przed historią? Bo Ukraińcy to raczej nie mają potrzeby w tej kwestii coś zmieniać. Jak wskazują przywołane na początku artykułu badania, prawie połowa Ukraińców (42 proc.) twierdzi, że nie ma zdania na temat rzezi wołyńskiej. Tylko 14 proc. wybrało podczas badania odpowiedź, która wskazuje na winę strony ukraińskiej.
Niestety ukraińskie społeczeństwo pozostaje pod wpływem idei nacjonalistycznych, dodatkowo wzmożonych teraz przez inwazję rosyjską. Ukraińcy znowu walczą, są niewinnie i bez powodu napadnięci, więc są ofiarami i nie mogą być sprawcami zbrodni nawet w przeszłości. Więc nie są gotowi, aby wziąć na siebie odpowiedzialność za zbrodnię wołyńską i w jasny sposób o tym zakomunikować. Do tego też nie dojdzie po wojnie, gdyż część sił politycznych na Ukrainie czerpie korzyści z gloryfikacji postaci zaangażowanych w zbrodnię wołyńską. Wśród nich raczej bohaterstwem jest nie przyznawanie się do przestępstw i grzechu.
Rozumując w ten sposób dochodzimy do wniosku, iż ta „nowa przyjaźń” polsko-ukraińska może się okazać tyleż niestabilna jak i poprzednie. Nie głupi powiedział, że to co nowe jest w zasadzie dobrze zapomniane stare. A w relacjach między Polską a Ukrainą, między Polakami a Ukraińcami „stare” nie jest jeszcze zaś tak dobrze zapomniane.