Idea sojuszu, unii bądź też nawet zjednoczenia Polski z Ukrainą jest szkodliwa z kilku powodów
W polskiej prawicowej publicystyce coraz częściej dyskutuje się na temat sojuszu, unii a czasem wręcz stworzenia nowego, wspólnego państwa z Ukrainą.
Autorem tego ostatniego pomysłu jest Marek Budzisz, publicysta tygodnika "Sieci" oraz portalu wpolityce.pl, a zarazem bliski współpracownik modnego na YouTube adwokata zajmującego się tzw. geopolityką, Jacka Bartosiaka.
Marek Budzisz w artykule opublikowanym na portalu wpolityce.pl stwierdził: "Tak jak w maju 1950 Robert Schumann i Jean Monnet opracowali plan polityczny, który siedem lat później doprowadził do powstania pierwszych organizacji dających początek Unii Europejskiej, tak i my winniśmy zacząć myśleć o deklaracji ideowej zapowiadającej powołanie polsko–ukraińskiego państwa federacyjnego, które może ziścić się za lat 10, ale już dziś powinno porządkować naszą i ukraińską politykę, także — co jest zdecydowanie ważniejsze – to, jak nasze narody myślą o sobie nawzajem".
Tekst Marka Budzisza wywołał lawinę w większości negatywnych komentarzy ze strony ekspertów oraz komentatorów. Jego pomysły można byłoby uznać za nieistotne i niepoważne, gdyby nie to, że wpisują się w bliskie PiS pomysły na budowę mocarstwowej Polski. Dokładnie dlatego idea jakiejś formy zbliżenia z Ukrainą, która wychodziłaby za ramy już teraz udzielanego przez Warszawę wsparcia Kijowowi, mimo iż w oczywisty sposób niezgodna z polską racją stanu, zaczęła żyć własnym życiem.
Problem polega na tym, że pomysł ten ma same w zasadzie wady, przy czym niektóre mogą o sobie dać znać, nawet jeśli z pomysłu absolutnie nic nie wyniknie. Idea sojuszu, unii bądź też nawet zjednoczenia z Ukrainą jest szkodliwa z kilku powodów.
Same wady
Po pierwsze, Polska jako państwo członkowskie NATO objęta jest gwarancjami bezpieczeństwa wynikającymi ze słynnego artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. Równocześnie jest rzeczą całkowicie oczywistą, że żadne z mocarstw zachodnich nie jest gotowe zaoferować Ukrainie takich gwarancji bezpieczeństwa, jakie mają państwa członkowskie paktu. Jakakolwiek forma zjednoczenia z Ukrainą oznacza więc nie to, że gwarancje takie uzyskałaby Ukraina, ale to, że utraciłaby je Polska.
Pomysł sojuszu oznacza z kolei tyle, że albo Polska oferowałaby Ukrainie sojusz tylko z nazwy będący sojuszem, albo też zaoferowałaby gwarancje bezpieczeństwa Ukrainie samodzielnie. Problem w tym, że o ile gwarancje Zachodu dla Polski w razie rosyjskiej napaści na Polskę są pewne, to już sytuacja, w której Polska zaangażowałby się w jakąś kolejną wojnę z Rosją w imię realizacji udzielonych przez nas gwarancji, mogłaby oznaczać, że stracilibyśmy gwarancje bezpieczeństwa NATO.
Po drugie, pomijając już nawet to, jak bardzo mgliste jest dzisiaj członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej, również i w tym wypadku mielibyśmy do czynienia raczej w rozwadnianiem naszego statusu w Unii Europejskiej, a nie ze wzmocnieniem szans Ukrainy na członkostwo.
Po trzecie, jakakolwiek forma sojuszu bądź unii (o wspólnym państwie nawet nie wspominając) z Ukrainą oznaczałaby, że w świadomości światowego biznesu Polska przesunęłaby się zdecydowanie na wschód. Jak słusznie zauważał wieloletni dyplomata oraz jeden z architektów polskiej polityki wschodniej Jerzy Marek Nowakowski, już teraz powstaje ryzyko, że inwestorzy mogą przyglądać się polskiemu rynkowi przez pryzmat tego jak bliska geograficznie Ukrainie (czyli wojnie) jest Polska.
Jakiekolwiek polityczne ruchy, czy choćby tylko deklaracje, które wzmacniałyby przeświadczenie wielkiego biznesu, że Polska jest nie tyle częścią Zachodu, co raczej częścią terytorium położonego pomiędzy Zachodem, a Rosją z gospodarczego punktu widzenia szkodzą Polsce.
Po czwarte, jakiekolwiek pomysły tworzenia wspólnego państwa z całą pewnością zostaną wykorzystane przez rosyjską propagandę jako rzekomy dowód na to, iż Polska chce odzyskać utracone w wyniku II wojny światowej wschodnie terytoria II RP, stanowiące dziś zachodnią Ukrainę. Wbrew przekonaniu większości polskich komentatorów, że rosyjska propaganda nie jest już w stanie na Zachodzie nikogo do niczego przekonać, w tym przypadku Rosjanie mieliby skuteczne, a co gorsza, dostarczone przez nas samych argumenty.
Po piąte, jak również zauważa Jerzy Marek Nowakowski, należy liczyć się z tym, że te środowiska, które na Zachodzie chciałyby wrócić do "business as usual" z Rosją bardzo chętnie pochwyciłyby, a nawet poparły polskie pomysły zbliżenia z Ukrainą. W ten bowiem sposób Ukraina stałaby się z czasem "problemem" nie tyle całego Zachodu, co raczej Polski. Z tego zresztą powodu tego rodzaju egzotyczne polskie pomysły nie są, póki co, brane na serio w samej Ukrainie.
Po szóste, pomysły budowy sojuszu, unii lub państwa z Ukrainą są tak naprawdę gigantycznym eksperymentem. Polski po dramacie I wojny światowej, hekatombie II wojny światowej oraz 45 latach komunizmu nie stać na jakiekolwiek eksperymenty. Zadaniem stojącym przed Polską nie jest odtwarzanie I Rzeczypospolitej, ale budowa solidnych struktur oraz instytucji państwowych oraz mozolne doganianie gospodarcze Zachodu.
Po siódme, nie należy zapominać o napięciach polsko-ukraińskich, które co prawda na szczęście maleją, ale której jeszcze kilka lat temu wręcz dominowały nad całokształtem relacji bilateralnych. Myślenie o jakimkolwiek w sojuszu, unii, a już tym bardziej wspólnym państwie w sytuacji, w której Polacy i Ukraińcy tak naprawdę dopiero się poznają, jest wyrazem brawury. Brawura w polityce zagranicznej prawie zawsze jest słowem bliskoznacznym słowa "nieodpowiedzialność".
Po ósme, należy mieć świadomość, że jakiekolwiek zjednoczenie z Ukrainą oznaczałoby nie niewątpliwie korzystny, choć trudny, zmuszający do refleksji i wzbogacający nas kulturowo napływ uchodźców, ale zmianę polegającą na tym, że Polacy staliby się mniejszością we własnym państwie.
Po dziewiąte, Polska musiałaby borykać się z nieporównywalną w stosunku do znanej nam korupcją oraz wpływami oligarchicznymi, co biorąc pod uwagę słabość polskiej klasy politycznej, mogłoby spowodować, że niekoniecznie to Ukraińcy uczyliby się nowych wzorców od Polski, ale równie dobrze my zaczęlibyśmy uczyć się tych złych od Ukraińców.
Po dziesiąte wreszcie, wbrew mitowi, że oto Polska w sojuszu z Ukrainą stałaby się potęgą, nic takiego nie miałoby miejsca. PKB Polski to obecnie niemal 600 mld dol. Innymi słowy Polska to, po 30 latach intensywnego rozwoju, nadal niecałe 16 proc. niemieckiej gospodarki. Po dodaniu Ukrainy byłoby to… 19,7 proc. Innymi słowy nadal mniej niż jedna piąta. To te zaś procenty, a nie liczba ludności decydują o miejscu w świecie.
Pomysły sojuszu, unii lub wspólnego państwa z Ukrainą są zapewne wynikiem niezgody na to miejsce, które Polska zajmuje na świecie. Problem polega na tym, że to, co jest skutkiem ambicji i poszukiwań w polityce równie często skutkuje ambicjami i chęcią codziennej organicznej pracy, co też i – jak w tym wypadku — pomysłami, które ocierają się o szarlatanerię lub wprost szaleństwo.
Wspomniane niecałe 16 proc. niemieckiej gospodarki oznacza, że Polska jest dziś 22 gospodarką świata. Świadomość dopiero obydwu tych liczb pokazuje nasze miejsce, które jest z jednej strony nie takie, jak nasze ambicje, ale zarazem jest, koniec końców, nie takie złe.
Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy?
W polskiej debacie publicznej bardzo modnym wyrażeniem jest to, że "nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy". Problem polega na tym, że jakkolwiek z jednej strony ewentualny upadek Ukrainy z całą pewnością zwiększałby zagrożenie ze strony Rosji dla Polski, to równocześnie z drugiej nie jest też tak, że rosyjska dominacja nad naszym sąsiadem z automatu oznacza koniec polskiej wolności. Najlepszym tego dowodem jest to, że gdy na naszych oczach de facto zakończyła się realna niepodległość Białorusi, Polska wolności nie straciła, a polska niepodległość dzięki wzmocnieniu sojuszniczej obecności wojskowej w Polsce uzyskała dodatkowe, a nie straciła jakiekolwiek gwarancje. Upadkiem Białorusi zaś mało kto się w Polsce w ogóle przejmuje.
Innymi słowy, jakkolwiek wsparcie dla Ukrainy jest fundamentalnie istotne i Polska powinna robić wszystko, by Ukraina zdołała obronić się przed Rosją to zdanie, że "bez wolnej Ukrainy nie ma wolnej Polski" jest po prostu nieprawdziwe.
Wolność Polski w znacznie większym (choć też przecież nie wyłącznym) stopniu zależy nie od losu Ukrainy, ale od zakotwiczenia Polski na Zachodzie. Dokładnie z tego powodu wspierając w każdy możliwy sposób Ukrainę, nie wolno równocześnie owej kotwicy przesuwać choćby o milimetr na wschód. Pomysły sojuszu, unii lub wspólnego państwa z Ukrainą to zaś dokładnie tyle, co przesuwanie owej kotwicy. Pomysły te są więc dobre, ale wyłącznie z punktu widzenia Rosji, nie Polski.
Zadaniem stojącym przed Polską i Polakami nie jest poszukiwanie cudownych, ale zarazem wysoce ryzykownych recept, ale praca organiczna która – o ile ją oczywiście wykonamy — może spowodować, że w perspektywie kolejnego ćwierćwiecza awansujemy zarówno na liście największych gospodarek, jak i w rankingu dochodu per capita, zbudujemy solidne instytucje, a dzięki mądrej i ostrożnej polityce zagranicznej oraz inwestycjom w siły zbrojne, dyplomację oraz wywiad staniemy się również bezpieczniejsi niż dzisiaj. Problem polega na tym, że Polsce, a już szczególnie polskiej prawicy, znacznie lepiej wychodzi puszczanie wodzów fantazji oraz śnienie na jawie, a nie praca organiczna.
Źródło: Onet.pl