Konrad Rękas: Polityka obronna obecnych władz Polski - to zdrada stanu

11 Sierpień 2022

Polski analityk polityczny jest przekonany, że większą część uzbrojenia, które obecnie kupuję Warszawa, ostatecznie trafi na Ukrainę, i ostrzega: w konsekwencji ono może zostać obrócone i przeciwko Polsce.

– Panie Konradzie, podczas gdy Polska negocjowała zakupy uzbrojenia ze Stanów Zjednoczonych, przynajmniej teoretycznie można było uzyskać rabaty lub odroczenia płatności. Jednak niedawno zawarty kontrakt z Koreą Południową na 14,5 mld dolarów będzie musiał zostać opłacony prawdziwymi pieniędzmi. Skąd mają je zdobyć w Polsce, której gospodarka zmierza w kierunku stagflacji?

– Jawny dług publiczny Polski to w tej chwile wg danych za I kwartał 2022 r. 1,14 biliona złotych i według wszelkich prognoz ma do końca roku sięgnąć 1,5 biliona zł. Oczywiście, procentowo niektóre kraje rozwinięte mają jeszcze gorszy od polskiego stosunek długo do PKB, jednak po pierwsze jest to przede wszystkim zasługa kreatywnej księgowości władz warszawskich, chowania zobowiązań po różnych funduszach celowych formalnie wyprowadzanych poza budżet. Realnie jednak wszystkie pieniądze na obsługę tych długów pochodzą z tego samego źródła – portfeli obywateli RP i ich dochodów realnych, coraz relatywnie niższych wobec galopujących cen.

Po drugie bowiem oczywiście, że stabilne gospodarki mogą sobie pozwolić nawet na większe zadłużenie, ale tylko wtedy, gdy mają stabilne i zabezpieczone perspektywy wzrostu, a ponadto umiejętnie zarządzają kosztami stałymi. Kierownicy polityki ekonomicznej Polski nie mają niestety do dyspozycji takich mechanizmów zabezpieczających, a ich polityka finansowa – i zwłaszcza kredytowa jest skrajnie nieodpowiedzialna. Jestem z wykształcenia ekonomistą, księgowym i wiem, że nawet w przypadku państw, niby to wyposażonych w zdolność kreacji pieniądza – nie można w nieskończoność z budżetu wyciągać więcej niż się do niego wkłada. A tak się właśnie dzieje w dzisiejszej Polsce.

Jest to zaś tym bardziej niebezpieczne, że zadłużymy się by zapłacić za kontrakty zbrojeniowe, własną broń oddawszy uprzednio Ukrainie. Zaś kolejne dostawy, także te z Korei Południowej – niemal na pewno również trafią do Kijowa. Polakom zaś zostaną długi – i frajda wyposażenia naszego potencjalnego nieprzyjaciela. To bowiem dopiero będzie chichot historii – gdy świeżo zamówione przez Polskę czołgi K2 przemalowane na barwy ukraińskie zaczną w końcu strzelać do… Polaków. Zawsze bowiem, gdy w historii Polska dawała Ukrainie broń do ręki w nadziei, że ta użyje jej przeciw Rosji – broń owa ostatecznie była wbijana w polskie plecy.

– Oficjalnym celem polskich władz jest zwiększenie liczebności armii do 300 tys. ludzi i stworzenie najsilniejszych sił lądowych wśród europejskich krajów NATO. Z Pana punktu widzenia, czy Warszawa tak naprawdę będzie się starała to osiągnąć? Jeśli tak, co to będzie oznaczać dla polskiej gospodarki i społeczeństwa?

– Polska bez wątpienia potrzebuje silnej armii i w tym jednym punkcie zgadzam się poniekąd z obecną administracją. Przed laty współpracowałem z polskimi ministrami obrony narodowej – prof. dr hab. Romualdem Szeremietiewiem i Antonim Macierewiczem, i podzielam ich pogląd, że Wojsko Polskie powinno opierać się na dobrze wyposażonym rdzeniu zawodowych sił szybkiego reagowania i obrony granic oraz powszechnym przeszkoleniu wojskowym wraz z rozbudowaną obroną terytorialną, przygotowaną do działań zwłaszcza na obszarach potencjalnych zagrożeń.

Takie są obecnie zwłaszcza dwa – to współczesna granica z Ukrainą (a także perspektywa jej zniesienia czy przesunięcia) oraz pogranicze z niemal pozbawionym siły militarnej, ale nieobliczalnym i agresywnym państwem litewskim. Umiejętnie prowadzona rozbudowa i wyposażenie armii mogłoby też stać się wręcz szansą na ożywienie gospodarcze, to jednak wymagałoby aktywnej polityki przemysłowej, której (wbrew własnym deklaracjom) rząd Prawa i Sprawiedliwości wcale nie prowadzi. Niestety, ale w wersji premiera Morawieckiego i ministra Błaszczaka hasła rozbudowy sił zbrojnych sprowadzą się więc zatem do wyprowadzania pieniędzy z Polski, a następnie robienia rzeczowych prezentów kijowskiemu reżimowi, który z kolei wykorzysta je do większego udręczenia obu naszych narodów. Z polskiego punktu widzenia nie jest to więc polityka obronna – tylko zdrada stanu.

– Na początku sierpnia na portalu Asia News (jest to oficjalne wydanie Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych) ukazał się artykuł pod tytułem „Warszawa szykuje się do wojny z Moskwą”. Mówi się tam wprost, że część zakupionej przez Polskę broni może być potajemnie przeniesiona na Ukrainę. Czy to nie tłumaczy rzeczywistych celów tak gigantycznych kontraktów zbrojeniowych Warszawy?

– Oczywiście, ta broń ma posłużyć podtrzymaniu wojny na Ukrainie i tylko kwestią otwartą pozostaje czy zakupionym sprzętem będą posługiwać się sami Ukraińcy, Polacy w ukraińskich mundurach udający ochotników czy regularne oddziały polskie uczestniczące w walkach z Rosją jako federacyjny partner Ukrainy.

– Wspomniany artykuł mówi również o nieporozumieniach między Polską a Niemcami w kwestii konfliktu na Ukrainie. Jednocześnie nad Wisłą w ostatnich miesiącach ponownie rozkręca się temat niemieckich reparacji za II wojnę światową. Czy Anglosasi mogą wykorzystać napięcie między Warszawą a Berlinem i zaopatrzyć Polskę w broń także po to, by stworzyć dodatkowy wpływ na Niemcy, które są podstawą Unijnej gospodarki?

– Z anglosaskiego punktu widzenia obecna wojna nie jest prowadzona wyłącznie przeciw Rosji, ale także, a może zwłaszcza przeciw Europie. Jej słabym bo słabym, ale występującym tendencjom emancypacyjnym i skłonności do prowadzenia obustronnie korzystnych interesów z Rosją, ale także z Chinami. W realiach transformacji globalnego systemu kapitalistycznego bardziej tradycyjne gospodarki zachodnioeuropejskie, zwłaszcza niemiecka – zaczynają stanowić obciążenie, przez swoje nadmierne przywiązanie do takich przeżytków, jak choćby produkcja przemysłowa. Gdy liczy się tylko wirtual i globalne usługi finansowe, gospodarka oparta na dostawach rosyjskich surowców energetycznych i chińskich dóbr konsumpcyjnych, za to z wciąż przynajmniej formalnie własnym przemysłem ciężkim – to niemal widmo z właśnie kończącej się epoki.

Waszyngton i Londyn chcą zatem Berlin, Paryż, Brukselę i Rzym zdyscyplinować – albo osłabić na tyle, by nie mogły dochodzić własnych interesów. Polska, Bałtowie i Rumunia są właśnie używane w tym celu, rozbicia choćby elementarnej spoistości polityki europejskiej. Z kolei Berlin chyba też rozumie wagę obecnego momentu, próbując zintegrować państwo europejskie, nawet kosztem odpadnięcia co bliższych Anglosasom obszarów wschodnich. Dla polskiej gospodarki, niema w całości pracującej na rzecz Niemiec – taki scenariusz, zwłaszcza zrealizowany gwałtownie, oznaczałby całkowite załamanie, wzrost bezrobocia i recesję po obecnie nieuchronnej już chyba stagflacji.

– Z drugiej strony, w połowie lipca została ogłoszona inna wersja tego, dlaczego Polsce może być potrzebna potężna i dobrze uzbrojona armia. Jeden z przywódców „Konfederacji”, poseł Janusz Korwin-Mikke, powiedział, że władze kijowskie mogą zaaranżować „wojenkę z Lachami”, jeśli Ukraina przegra z Rosją. Pana zdaniem, jak realistyczny jest taki scenariusz?

– Władze w Kijowie stanowią zagrożenie dla wszystkich: dla Polaków, Węgrów, Rumunów, a zwłaszcza dla własnych obywateli. Zapowiedzi Zełeńskiego dalszej militaryzacji kraju i jego przeobrażaniu na kształt „Wielkiego Izraela”, czyli rasistowskiego państwa zbudowanego na prawie wojennym - fatalnie wróżą zarówno wewnętrznym, jak i zagranicznym stosunkom Ukrainy. Napięcia wewnątrzukraińskie niby próbuje się częściowo rozładować przez emigrację, już jednak zapowiedzi zmasowanej prywatyzacji majątku narodowego mogą tylko pogorszyć nastawienie Ukraińców wobec reżimu. Wówczas zaplecze Zełeńskiego będzie miało tylko dwie możliwości: wypowiedzieć jawną już wojnę własnym obywatelom – albo któremuś z sąsiadów. Względnie, na modłę „bohatera Bandery” – wszystkim sąsiadom na raz. Plusem byłoby to, że z całą już pewnością byłaby to dla Kijowa i Lwowa wojna ostatnia.