Gdy rozpoczęła się Druga światowa „makrowojna”, konflikt odwieczny między Ukraińcami a Polakami dał impuls „mikrowojnie” – ukraińsko-polskiej „wojnie lokalnej”, domowej, – na Wołyniu.
Udostępnić / zapisać:Profesor Uniwersytetu Yale, Timothy Snyder, zauważył kiedyś, że historia – prawdziwa czy nie – często ma działanie paraliżujące. Dotyczy to zwłaszcza tych kart historii, które irytują i wywołują gorące dyskusje w społeczeństwach i między narodami. Ukraińców i Polaków łączy – a jednocześnie dzieli – kilka wieków dość burzliwej historii, w której były krótkie okresy współpracy i wzajemnego zrozumienia, ale przede wszystkim – ostre konflikty.
Różnice w stanowisku strony ukraińskiej i polskiej zawiera się w podstawach podejścia do relacjonowania wydarzeń na Wołyniu w czasie II wojny światowej. Autorzy ukraińscy starają się przede wszystkim skoncentrować na poszukiwaniu przyczyn konfliktu między Ukraińcami a Polakami w latach wojny, podkreślając niemożność mówienia o wydarzeniach wołyńskich poza kontekstem historycznym jako jednym z ogniw tego łańcucha, natomiast polscy skupiają się tylko na tym, co wydarzyło się w kraju w latach 1942-1944.
W Polsce te wydarzenia nazywane są „Rzezią Wołyńską” i są przedstawiane jako zjawisko niezależne, ignorując kontekst historyczny i kontynuację masakr ludności cywilnej w latach 1944-1947. Jeśli ukraińscy uczestnicy dyskusji upierają się na wzajemność konfliktu, polscy podkreślają jego jednostronność, skupiając się wyłącznie na polskich ofiarach. Tak czy inaczej, ukształtowały się dwa poglądy na to, co się działo na Wołyniu w czasie II wojny światowej, pojawiły się dwie prawdy, a wojna o historię między Ukraińcami a Polakami jest dziś równie bezkompromisowa jak w tamtych latach – tyle że broń, którą posiadają obie strony nie jest zimna ani palna, a tylko informacyjna.
Według lwowskiego profesora Bohdana Hudja, punktem ujścia, od którego zaczęła się wrogość między Ukraińcami a Polakami na Wołyniu, jest koniec XVIII wieku – podziały Rzeczypospolitej, kiedy po zdobyciu ziem Prawobrzeżnej Ukrainy, rząd rosyjski zaczął tu z wielkim powodzeniem stosować starożytną zasadę rzymską, divide et impera.
Powstania polskie w Imperium Rosyjskim w XIX wieku osłabiły wpływy szlachty polskiej na Wołyniu i zapewniły sukces depolonizacji Ukrainy. Jednocześnie w polskiej opinii publicznej nie wykluczało to odrzucenia słynnego „od morza do morza” jako programu odrodzenia Rzeczypospolitej. Nawiasem mówiąc, to państwo nigdy tak naprawdę nie miało dostępu do Morza Czarnego – to fikcja polskiego historyka Tadeusza Czackiego, który był rodem z Wołynia.
W związku z tym w świadomości społecznej Ukraińców galicyjskich i wołyńskich na przełomie XIX i XX wieku Polska i Polacy utrwalili się w stereotypie „obcych”, „wyzyskiwaczy”, których wizerunki były później wykorzystywane przez ideologów w celu szybkiego zaangażowania chłopów w proces budowania narodu ukraińskiego. Wielowiekowy antagonizm na podłożu społecznym – „Polak” (synonim „pan”), „Ukrainiec” (synonim „chłop”) – przerodził się w antagonizm narodowy.
Z takim bagażem stereotypów Ukraińcy i Polacy podeszli do I wojny światowej i upadku imperiów austro-węgierskiego i rosyjskiego. Wówczas otrzymali możliwość tworzenia suwerennych państw. Jednak zamiast dojść do porozumienia i kompromisów w interesie obu narodów, ukraińscy i polscy mężowie stanu wybrali konfrontację.
Być może największym jej przejawem była wojna polsko-ukraińska o Galicję oraz inne ziemie zachodnio-ukraińskie w latach 1918-1919. Kiedy Polacy mówią o Wołyniu, nie chcą rozmawiać o tym, co wydarzyło się PRZED Wołyniem-43, co wydarzyło się w latach 1918-1919 itd... I wygląda to w ten sposób – jak zauważył kiedyś historyk Jarosław Hrycak – że ta „rzeź” wzięła się znikąd, tylko dlatego, że byli ukraińscy nacjonaliści, a to jest niebezpieczne.
W zbiorowej i indywidualnej świadomości Ukraińców mocno zakorzeniły się przegrane ruchy narodowowyzwoleńcze z lat 1918-1921. I jako przyczynę porażki uznali nowo powstałe państwo Polskie, w którym, notabene, Ukraińcy stanowili liczną mniejszość narodową. Jednocześnie w województwie Wołyńskim stanowili oni zdecydowaną większość – prawie 70%, podczas gdy Polaków było tylko 16%.
Ukraińscy badacze uważają, że główną przyczyną krwawych wydarzeń na Wołyniu była właśnie tak zwana polityka II Rzeczypospolitej, czyli Polski międzywojennej, wobec mniejszości narodowych, przede wszystkim Ukraińców. W ramach polityki narodowej asymilacji Ukraińców wprowadzono osadnictwo wojskowe na „Kresach Wschodnich”: na Wołyń przesiedlano weteranów wojska polskiego, którym przydzielano stosunkowo duże działki – i to w warunkach braku ziemi dla większości miejscowej ludności. To właśnie na terenie województwa Wołyńskiego znajdowało się najwięcej osad wojskowych – 432.
Jeśli chodzi o liczbę osadników, to są one jeszcze bardziej imponujące: z około 11 000 prawie 4500 trafiło na Wołyń! Przed I wojną światową na Wołyniu mieszkało około 160 tysięcy Polaków, a przed II wojną światową liczba ta prawie się podwoiła do ponad 300 tys. Do takiego wzrostu przyczyniły się zarówno osadnictwo, kolonizacja agrarna, jak i kierownictwo urzędników i oświatowców z centralnej Polski. To z kolei oburzyło przeciętnego ukraińskiego chłopa wołyńskiego i nastawiło go przeciwko państwu Polskiemu.
Do tego warto dodać „rewindykację” – zniszczenie cerkwi prawosławnych na ziemiach Chełmszczyzny i południowego Podlasia, kiedy to setki cerkwi zostało splądrowanych lub przekazanych do Kościoła rzymskokatolickiego. W warunkach, w których religia odgrywała ważną rolę dla mieszkańców Zachodniej Ukrainy, takie działania Korpusu Ochrony Pogranicza, Wojska Polskiego i policji nie mogły nie stać się przyczyną zaostrzenia konfliktu ukraińsko-polskiego już w okresie II wojny światowej.
Trwający od wieków konflikt między Ukraińcami a Polakami musiał znaleźć ujście. A kiedy rozpoczęła się druga wojna światowa, dała impuls do ukraińsko-polskiej wojnie lokalnej, będącej de facto wojną domową. W pewnym stopniu było to nieuniknione, ponieważ główni gracze – Związek Radziecki i III Rzesza – były zainteresowane jego rozdmuchaniem.
Doktor nauk historycznych, profesor Wołyńskiego Uniwersytetu Narodowego im. Łesi Ukrainki Oksana Kaliszczuk uważa, że poszukiwanie odpowiedzi na sakramentalne pytanie „kto zaczął?” prawie nie ma sensu. „Wymiana wzajemnymi oskarżeniami oraz mierzenie wagi krzywd to droga donikąd. Więc zadajmy w ślad za Iwanem Patrylakiem pytanie retoryczne: co jest straszniejsze – okrutne i krwawe powstanie niewolników czy setki lat wcześniejszej niewoli; bunt czarnoskórych tubylców w Kongo lub metody belgijskiego panowania nad nimi; polityka Francji w Algierii czy to, co algierscy rebelianci zrobili wtedy z francuskimi osadnikami?” – zauważa naukowiec.
Dodamy też, że w lutym 1943 r. doszło do konfliktu między polskim rządem na uchodźstwie a Kremlem. Polacy zadeklarowali, że będą współpracować z Sowietami jako sojusznikami swoich sojuszników, ale na podstawie uznania przez nich granic Rzeczypospolitej przed dniem 1 września 1939 r. W odpowiedzi (w tradycyjnym rosyjsko-sowieckim stylu) pojawiła się wypowiedź TASS, w której oskarżano Polaków o imperializm i negowanie prawa Ukraińców i Białorusinów do samostanowienia narodowego. A jeżeli tak, to my – powiedzieli – będziemy bronić naszych ukraińskich braci. I od tego czasu zaczynają się masowe mordy.
Jak podkreśla profesor Bohdan Hudj, najbardziej brutalne i najkrwawsze były na tych terenach Wołynia, gdzie przed wojną była najbardziej rozbudowana sieć organizacji komunistycznych. Swoją drogą, jak przyznaje polski historyk Ewa Siemaszko, to sami komuniści wysunęli na Wołyniu w latach dwudziestych hasło „Precz z Polakami”.
Oczywiście nikt nie odrzuca faktu, że Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) brała również udział w akcjach przeciwko polskim osadnikom na Wołyniu. Ale z drugiej strony polskie dokumenty opisują totalną anarchię na Wołyniu latem 1943 roku, której nie mogła opanować żadna siła polityczna. Co więcej, w niektórych dokumentach polskiego podziemia znajduje się stwierdzenie, że Sowietom najbardziej zależy na likwidacji Polaków na Wołyniu, bo jeśli nie ma ludności polskiej, to nie będzie powodu, aby zadawać pytania o stan granicy od dnia 1 września 1939 r.
Tymczasem powojenni i dzisiejsi polscy historycy próbują odnaleźć legendarny „Rozkaz nr 1” (który raczej nie istnieje) dowódcy UPA na Wołyniu „Kłyma Sawura” (Dmytra Klaczkiwskiego) – w którym chodziło o „oczyszczeniu Wołynia z Polaków”. Jednocześnie zaprzeczają, że niby „bulbowce” zabijali Polaków. Ale pierwsze znaczące mordy ludności polskiej na Wołyniu miały miejsce w powiatach Kostopol i Sarny, czyli tam, gdzie najsilniejsza była „Sicz Poliśka” Tarasa Bulby-Borowca, a nie UPA, co faktycznie zaprzecza istnieniu „Rozkazu nr 1”.
Wyraźnie widać, że w ramach tak wielkiego konfliktu, jaki wybuchł na Wołyniu w latach 1942-1944, wśród ludności cywilnej padły ofiary po obu stronach. Jednocześnie należy pamiętać o asymetrii ludzkich potencjałów. Na Wołyniu zimą 1943 r. Polacy stanowili tylko około 10% miejscowej ludności. Jasne, że przewaga była po stronie ukraińskiej. W związku z tym występuje znaczna asymetria ofiar po stronie polskiej i ukraińskiej. Natomiast po wojnie na tzw. „Zacurzoniu” (ziem etnicznie ukraińskich, które obecnie są częścią Polski) o wiele więcej ofiar było wśród Ukraińców, bo tam przewaga była po stronie Polaków.
„Jeśli mówimy o liczeniu ofiar lub metodzie podliczania ofiar, to argument polskich historyków Władysława i Ewy Siemaszków jest wyraźnie tendencyjny. Oto czytam w jednym z artykułów pani Ewy: udokumentowano 36 000 ofiar, 32 000 znamy z ich nazwisk, natomiast autor uważa, że ofiar było znacznie więcej – nie mniej niż 60 000 osób. Stosując taką „metodologię”, liczbę ofiar można doprowadzić do fantastycznych liczb – 150, 200, a nawet 250 tysięcy. Kiedyś było nawet pół miliona – jak podawał Edward Prus” – mówi profesor Bohdan Hudj.
Być może dlatego władze polskie, mimo głośnych oświadczeń, nie pospieszyły z ekshumacją grobów tych, którzy zginęli na Wołyniu – tak, aby nie okazało się, że jest ich znacznie mniej, niż uzgodniły organizacje Polaków z „Kresów Wschodnich” i Instytut Pamięci Narodowej (IPN), który twierdził, że z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło około 100 tysięcy Polaków. Co prawda ostatnio IPN podaje, że liczba ta dotyczy nie tylko Wołynia, ale także południowo-wschodnich województw II Rzeczypospolitej.
Hiperbolizacja liczby ofiar ludności polskiej na Wołyniu jest logiczna w kontekście dwóch trendów charakterystycznych dla współczesnego społeczeństwa polskiego: stereotypu brutalności oddziałów UPA (a więc w ogóle Ukraińców, co ostatnio ujawnia powszechnie używany termin „ukraińskie ludobójstwo”) oraz postrzeganie własnego narodu jako narodu-ofiary. Jednocześnie całkowicie ignorowane są starania Armii Krajowej i rządu RP na uchodźstwie w Londynie za wszelką cenę zafiksować przynależność Wołynia, Galicji Wschodniej, Chełmszczyzny i Podlasia do państwa Polskiego ante bellum.
Ale dla UPA był to teren przyszłego państwa Ukraińskiego, a dla Kremla – zachodnie granice ZSRR po 17 września 1939 roku. Jednak niespełna 50 lat po krwawych wydarzeniach na Wołyniu region ten stał się integralną częścią niepodległej Ukrainy. Tak więc z perspektywy historycznej wydarzenia na Wołyniu były jednym z ważnych etapów narodowowyzwoleńczej walki narodu ukraińskiego, zakończonej zwycięstwem 24 sierpnia 1991 r. Przez ponad 30 lat powodowało to furię na Kremlu, która w lutym 2022 r. stalą i ołowiem wylała się na ukraińską ziemię.
I choć dzisiaj Polska jest niezawodnym sojusznikiem Ukrainy, to nawet w tym kraju regularnie słychać głosy o „powrocie Kresów Wschodnich”, czyli Wołynia i Galicji. Szczególnie głośne stają się 11 lipca, kiedy Polska oficjalnie obchodzi „Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa Popełnionego przez Ukraińskich Nacjonalistów na Obywatelach II Rzeczypospolitej”. Nawet urzędnicy często nazywają tę datę „dniem pamięci ofiar Rzezi Wołyńskiej”, wzywając Ukraińców do jednostronnej pokutę.
Jednak, jak podkreśla prof. Kaliszczuk, jednostronna „Wołyńska Norymberga” jest nie tylko praktycznie niemożliwa – ona także volens nolens doprowadzi do powtórki ormiańsko-tureckiego impasu w stosunkach ukraińsko-polskich. „Ukraińcy i Polacy powinni pamiętać, że po rocznicach antypolskiej akcji będzie kolejny dzień i trzeba dobrze ważyć słowa, żeby nie okazało się, że the day after rozmowa jest niemożliwa” – mówi. A jeszcze lepiej Polakom i Ukraińcom odłożyć tę historyczno-polityczną dyskusję na the day after naszego wspólnego zwycięstwa w trwającej wojnie rosyjsko-ukraińskiej.