Domy są niedocieplone, a rachunki rosną. Zima będzie nieznośna
Bardzo drogie albo wręcz niemożliwe będzie ogrzanie zimą zarówno miliona bloków wielorodzinnych, jak i 5,5 mln domków jednorodzinnych, w których mieszka połowa rodaków. Premier Dobra Rada namawia więc, żeby budynki ocieplać - pisze Joanna Solska w tygodniku "Polityka".
Aż 3,6 mln budynków powstało jeszcze przed 1990 r., większość budowana byle jak, według bieda-norm. To energetyczne wampiry, ucieka z nich o wiele więcej ciepła, niż potrzeba do ogrzania pomieszczeń. Według raportu firmy Heat Decor ostatniej zimy 41 proc. mieszkańców naszego kraju zapłaciło za ogrzanie mieszkań ponad 4 tys. zł, ale aż 16 proc. rodzin za ogrzewanie tylko w jednym styczniu 2022 r. dostało rachunek przekraczający 1 tys. zł. Przy rachunkach, na jakie zanosi się obecnie, nawet dwu i trzy razy wyższych, nie ma mowy, żeby w domach nieocieplonych żyło się znośnie. Ale nowsze budynki także trudno nazwać energooszczędnymi. Według firmy Danfoss aż 80 proc. wszystkich domów w Polsce jest słabo albo w ogóle niedocieplonych.
Ludomir Duda, współzałożyciel Fundacji Poszanowania Energii, pomstuje, że nawet budynki powstałe już w tym roku także zużywają za wiele energii. – Deweloperom nie zależy, aby rachunki były niskie, bo nie oni będą je płacić – stwierdza. Wysokie rachunki dopingują właścicieli i administratorów do termomodernizacji. Kiedy jednak chcą to zrobić, zderzają się z twardą rzeczywistością.
Piotr Siergiej z Krajowego Alarmu Smogowego jeszcze latem próbował znaleźć wykonawcę do ocieplenia domku w niewielkim Miastku na Pomorzu. Potencjalni wykonawcy wzruszali tylko ramionami. Najwcześniejsze terminy mieli na marzec. Siergiej ma nadzieję, że załamanie na rynku mieszkaniowym pozbawi wiele firm budowlanych zamówień i wtedy ich właściciele zajmą się ocieplaniem. Do zarobienia są spore pieniądze. Wielu chce inwestować, żeby już tej zimy zaoszczędzić na ogrzewaniu.
Opłaty za ogrzewanie
Na Podkarpaciu coraz więcej właścicieli domów, którzy z wykonawcą umówili się wcześniej, rezygnuje z ocieplania, nawet tracąc wpłaconą już zaliczkę. Ceny materiałów budowlanych, zwłaszcza styropianu, wzrosły tak bardzo, że już ich na to nie stać. – Na Śląsku rezygnują małe wspólnoty, składające się z kilku rodzin – ujawnia Marek Adamus, audytor energetyczny. Nie są w stanie udźwignąć dużo wyższych rat kredytu, jaki trzeba wziąć na ocieplenie. W tym celu musiałyby zwiększyć fundusz remontowy wspólnoty nawet o tysiąc złotych miesięcznie. Nie dadzą rady przy szalejącej drożyźnie. Mimo że na ten cel można starać się o dotację.
Państwowy Fundusz Termomodernizacji i Remontów, z którego wsparcie finansowe mogą uzyskać i właściciele domków jednorodzinnych, funkcjonuje od 1998 r. Zdaniem Adama Rajkiewicza z Fundacji Poszanowania Energii pomoc z niego uzyskał każdy, kto spełnił warunki. Jednak sformułowano je tak, aby zniechęcać. – Wniosków napływało z każdym rokiem coraz mniej, w ostatnim zaledwie 1,5 tys. – twierdzi Rajkiewicz. W tym roku funduszowi zostało w kasie jeszcze 70 mln zł ze 150 mln zł przeznaczonych na ten cel. Pomoc jest niewielka. Po złożeniu faktur potwierdzających wykonanie prac można sobie odjąć od podstawy opodatkowania 16 proc. wydatków od sumy nie wyższej niż 53 tys. zł. Teraz dotacja ma wzrosnąć nawet do 36 proc., ale pod warunkiem, że budynek osiągnie "standard zeroenergetyczny". Kto to sprawdzi?
Jeśli o premię termomodernizacyjną stara się spółdzielnia mieszkaniowa albo wspólnota, musi wziąć kredyt w banku. Premia zostanie odliczona od spłacanych rat. Ale ponieważ ich wysokość gwałtownie podskoczyła, liczba chętnych bardzo się skurczyła.
Arkadiusz Węglarz, ekspert Krajowej Agencji Poszanowania Energii, szacuje obecny koszt gruntownego ocieplenia małego domu jednorodzinnego (100 m kw., wraz z wymianą okien i ewentualnym dociepleniem dachu) na co najmniej 100 tys. zł. Zapał do gruntownego ocieplenia tracą więc także właściciele domów.
Z pomocy finansowej, wypłacanej w większości ze środków unijnych przez prawie 30 lat, skorzystało zaledwie 40 tys. spółdzielni mieszkaniowych i wspólnot. To tylko 12 proc. budynków oddanych do użytku przed 1985 r. Żeby jednak coś robić, ich zarządcy sięgają po wsparcie z programu "Czyste powietrze", czyli z dopłat do wymiany źródła ciepła. Zmuszają ich też do tego uchwały antysmogowe, zabraniające nie tylko używania "kopciuchów", ale też kominków, m.in. w Małopolsce. – Ale wymiana źródła ciepła bez porządnego i fachowego uszczelnienia miejsc, którędy ucieka, jest wyrzucaniem pieniędzy przez okno – przestrzega Marcin Dłużewski, ekspert KAPE. Dotacja na wymianę źródła ciepła w praktyce oznacza więc wprawdzie mniejszą emisję dwutlenku węgla, ale jednocześnie o wiele większe zużycie coraz droższej energii, której tej zimy może zabraknąć.
Przykład: w spółdzielni mieszkaniowej Marcel w Radlinie na Śląsku mieszkańcy familoków długo palili kopciuchami, rosło zagrożenie pożarem. Do sieci miejskiej udało się jednak podłączyć tylko nieparzyste numery. W przypadku parzystych operację uznano za zbyt kosztowną. Zarząd zdecydował więc, że w tych mieszkaniach zostaną zainstalowane elektryczne panele. Na wcześniejsze ocieplenie ścian budynków nie było pieniędzy. Kiedy jeszcze jesienią ubiegłego roku przyszły pierwsze rachunki, mieszkańcy gremialnie zaprotestowali – były horrendalne. W tym roku byłyby jeszcze wyższe, coraz droższe ciepło nadal ucieka przecież przez nieizolowane ściany. Do bloków z numerami parzystymi na tę zimę wracają więc kopciuchy, niektórzy wstawiają do mieszkań kozy. Zgodnie z sugestią prezesa Kaczyńskiego można próbować w nich palić (ciągle nielegalnie!) "czym się da".
Lokatorzy Spółdzielni Mieszkaniowej Jutrzenka w Koszalinie dowiedzieli się właśnie o nowej, dwa razy wyższej opłacie za ogrzewanie. Postanowili zdemontować kaloryfery, wolą marznąć. Czynszu w wysokości ponad 1,7 tys. zł za 50-metrowe mieszkanie wielu nie jest w stanie udźwignąć. Spółdzielnia jednak na demontaż nie wyraża zgody. Zarząd wyjaśnia, że ciepło i tak będzie przechodzić przez ściany z mieszkań płacących do niepłacących.
Z programów finansowego wsparcia państwa bezkosztowo mogą skorzystać jedynie rodziny "ubogie energetycznie". Stop Smog w 80 proc. finansowany jest bowiem z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a 20 proc. mają dołożyć samorządy lokalne, złupione przez rząd PiS. Ale i ten program praktycznie nie działa. Adam Rajkiewicz zna tylko jeden przypadek, gdy samorząd Warszawy dołożył do termomodernizacji 250 domów. Ubiegłej zimy liczbę rodzin ubogich energetycznie i niebędących w stanie już wtedy ponosić kosztów energii szacowano na 1,3 mln. Jest pewne, że obecnej zimy będzie ich dużo więcej. Na razie nikt tego nie liczy. Jednorazowe dopłaty do węgla, pelletu czy LPG należą się równo wszystkim, którzy mają stosowne kotły.
Większość budynków wielo- i jednorodzinnych w Polsce ocieplona nie jest i tej zimy już nie będzie. Gorzej, że nawet te spółdzielnie i wspólnoty, które zdołały wcześniej zaizolować ściany, dachy i inne miejsca, którymi ucieka ciepło, oszczędzają o wiele mniej energii, niż się spodziewały, albo nawet jej zużycie wzrosło. Mieszkańcy zorientowali się w tym dopiero po otrzymaniu rachunków. Np. duża spółdzielnia na warszawskim Ursynowie wyliczyła, że termomodernizacja nie przyniosła spodziewanych efektów, zużycie energii nadal jest zbyt duże. Okazało się, że rachunki w ponad 20 proc. mieszkań sporo wzrosły, a w większości mieszkań są dużo wyższe, niż deklarowano w audytach. Przed członkami je utajniono.
Kaczyński zapewnia, że węgla starczy dla wszystkich. "Jemu i rządowi nie zabraknie"
Najwyższa Izba Kontroli wzięła pod lupę 354 budynki należące do różnych spółdzielni mieszkaniowych i wspólnot, żeby ocenić efekty przeprowadzonej w nich termomodernizacji. Na papierze wyglądały o niebo lepiej niż w rzeczywistości – obniżenie zużycia energii w ocieplonych domach było aż o 42 proc. niższe, niż deklarowano przed uzyskaniem dotacji.
Pieniądze wyrzucone w błoto
Warunkiem otrzymania wsparcia z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej jest uzyskanie profesjonalnego audytu energetycznego. Czyli dokładnego planu, co i jak będzie zrobione i jaka oszczędność energii z tego wyniknie. Państwo chce mieć gwarancję, że pieniądze nie zostaną zmarnowane. Zadowala się jednak gwarancją na papierze, bo – jak twierdzi NIK – ani BGK, ani wojewódzkie fundusze ochrony środowiska dofinansowujące programy termomodernizacji nie oceniają potem jej wyników.
– Nie oceniają efektów, bo nie chcą mieć kłopotów – twierdzi ekspert rynku energetycznego. – Jeśli nie ma oszczędności energii, to beneficjent powinien zwrócić unijne dotacje. I co? Odeślemy je do Brukseli?
Lista powodów, dla których audytorzy energetyczni sporządzają nierzetelne audyty, jest długa. – Ich wynagrodzenie zależy od tego, czy inwestor otrzyma dotację, a ta zależy od zadeklarowanego spadku zużycia energii. Więc najczęściej obiecują oszczędność na poziomie 59 proc. – zdradza profesjonalny audytor. – Moim głównym celem jest więc, żeby klient kredyt i dotację otrzymał. A ponieważ wiem, że po zakończeniu ocieplenia i tak nikt nie sprawdza jego efektów, mogę audyt podrasować – mówi.
Na tym zawyżanie efektów się nie kończy. – Klientowi zależy na jak najniższej cenie termomodernizacji i wykonawca robót zdaje sobie z tego sprawę – kontynuuje Ludomir Duda. – Wybiera więc tańsze materiały niż droższe. Najtańsze są te, które nie uzyskują deklarowanych parametrów.
Wyniki kontroli Inspekcji Handlowej pokazują, że psucie jakości materiałów jest nagminne. Rzetelni producenci znikają z rynku, bo są najdrożsi. A kary za złą jakość są tak niskie, że nie odstraszają. Państwo nie dba o interesy konsumentów. Więc materiały budowlane, na czele z drożejącym styropianem, są coraz gorsze, a warstwa, która ma ocieplać ściany, jest coraz cieńsza. Ocieplanie staje się fikcją.
Nawet bogatsze spółdzielnie nie decydują się na termomodernizację pełną, tylko częściową. Ograniczają się do ocieplenia ścian. Okna nie są bowiem własnością spółdzielni, ale jej członków, więc okna każdy wymienia sobie sam. Z różnym skutkiem. O ociepleniu fundamentów, przez które też ucieka sporo ciepła, najczęściej nawet nie wiedzą. W rezultacie jakość termomodernizacji, za którą zapłaciła spółdzielnia, jest niewspółmierna do wydanych pieniędzy. Jej efektów także nikt jednak nie sprawdza. Spółdzielcy nadal narzekają na rachunki.
Z ocieplaniem nie radzą sobie nawet właściciele budynków użyteczności publicznej. W Pabianicach mimo przeprowadzonej termomodernizacji części szkół ubiegłej zimy nadal dogrzewano klasy farelkami. Tej zimy pewnie wyślą dzieci na naukę zdalną. Sporych pieniędzy nie umiała optymalnie wydać nawet szkoła policji w Katowicach. Owszem, termomodernizację wykonali kompleksowo, ale nie potrafili opanować automatyki regulowania ciepła, więc systemu nie włączali.
Do docieplania próbują sięgać firmy zachęcające do termowizji. Za tę usługę trzeba jednak zapłacić nawet kilka tysięcy złotych. Lubomir Duda jest przekonany, że dla spółdzielni, które już się ociepliły, będą to pieniądze wyrzucone w błoto. – Termowizja pokaże wszystkie miejsca w budynku, przez które ucieka ciepło. Miałaby sens, gdyby inwestor zapisał w umowie z wykonawcą termomodernizacji, że ten po termowizji dociepli wszystkie miejsca, w których wykonał ją źle. Bez takiego zapisu co zrobić z wynikami termowizji? Tylko frustrują – mówi.
Na termowizję domu jednorodzinnego na warszawskich Bielanach zdecydował się jednak przedsiębiorca Jan B. Postanowił wymienić dotychczasowy kocioł gazowy na pompę ciepła, ale znajomy inspektor budowlany doradził mu, żeby najpierw zrobił termowizję. Kamery pokazały, że przez ściany ocieplanego przed kilkoma laty domu ciepło wprawdzie nie ucieka, ale spory ubytek energii powoduje źle izolowany dach. Jeśli najpierw nie uszczelni porządnie dachu, samo zamontowanie pomp ciepła, na które wyda kilkadziesiąt tysięcy złotych, mniejszego zużycia energii na ogrzewanie pomieszczeń nie gwarantuje. Jan nieco się zdziwił, ponieważ doradca energetyczny, którego przysłała firma mająca mu zamontować pompę ciepła, gwarantował sporą oszczędność energii. O dachu nie wspomniał.
Z obserwacji Szymona Liszki, prezesa Fundacji Efektywnego Wykorzystania Energii, wynika, że najlepsze w kraju efekty termomodernizacji osiągają: Bielsko-Biała, Gliwice, Częstochowa oraz Katowice. – Te miasta stworzyły sieć doradców energetycznych, którzy zainteresowanym mieszkańcom rekomendują rozwiązania techniczne. Nie są przedstawicielami żadnej firmy. Ich priorytetem jest pomoc ludziom, nie zaś sprzedaż konkretnych systemów ciepła – opowiada.
Ale niezależni, dobrze wyszkoleni doradcy energetyczni z Urzędu Miejskiego w Katowicach teraz rzadko są proszeni o pomoc przy termomodernizacjach. – Wypełniają wnioski o jednorazowy dodatek na węgiel – mówi z goryczą Daniel Wolny, pracownik urzędu.
W KPO na przedsięwzięcia gwarantujące oszczędność energii zapisano dla Polski 3,5 mld euro. Teoretycznie nie odstajemy od innych krajów UE, w których już od kilku lat każdy nowo wybudowany obiekt musi mieć świadectwo energochłonności. Żeby rodzina kupująca mieszkanie wiedziała, z jakimi kosztami ogrzewania musi się liczyć. Właściciele starszych budynków powinni takie świadectwa przedstawić, jeśli chcą je sprzedać, a notariusze mają obowiązek tego wymagać. – To wszystko fikcja – zdradza Ludomir Duda. – Zamiast wymagać świadectw, notariusze zadowalają się oświadczeniem nabywcy, że takiego świadectwa nie potrzebuje. A Szymon Liszka dodaje, że gdy poprosił o takie świadectwo firmę zarządzającą stołecznym Stadionem Narodowym, także mu go nie przedstawiono.
Domy budowane od tego roku muszą być oszczędne. Ale wiadomo, że nikt tego nie sprawdzi.
***
Notatka ZUNR
Joanna Solska - publicystka "Polityki". Studiowała teatrologię, bo w PRL teatru nie musieliśmy się wstydzić przed światem. Dzięki temu pisze "ludzkim językiem" o sprawach trudnych, takich jak gospodarka. Laureatka nagród, m.in. Eugeniusza Kwiatkowskiego, Dariusza Fikusa, Pryzmat i w konkursie Grand Press za najlepsze teksty ekonomiczne.
Źródło: WP.pl