Ukraiński minister: Sytuacja na granicy ukraińsko-polskiej staje się krytyczna
Liczba ciężarówek na granicy ukraińsko-polskiej stale rośnie ze względu na niską przepustowość odpraw celnych po polskiej stronie – napisał wiceminister infrastruktury Ukrainy Mustafa Najem na Telegramie.
Przedstawiciel polskiej administracji stwierdził, że po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej „w ramach pomocy Ukrainie poluzowano pewne przepisy”, co jednak Ukraińcy zaczęli wykorzystywać i dlatego „trzeba było wrócić do dokładniejszego sprawdzania towarów”.
Jak informuje „Ekonomiczna Prawda”, w tym tygodniu kolejka do przejścia granicznego Jagodzin na polsko-ukraińskiej granicy przekroczyła 45 kilometrów, przez co kierowcy „są praktycznie zmuszeni mieszkać na poboczu drogi”. Na wjazd do Polski czekają 7-10 dni.
Zdaniem Mustafy Najema głównym powodem powstawania kolejek jest niska sprawność polskich służb prowadzących kontrolę fitosanitarną i weterynaryjną.
Ukraiński wiceminister twierdzi, że służby ukraińskiej są w swoich działaniach wydajniejsze od służb polskich. „Głównym wskaźnikiem jest porównanie długości kolejek po stronie ukraińskiej i polskiej: jeśli po naszej stronie, na eksport, sięgają od 10 do 45 kilometrów, to po stronie polskiej 5 kilometrów to maksimum” – napisał wiceminister.
„Ekonomiczna Prawda” pisze, że w okresie przedkryzysowym do polskiej służby fitosanitarnej i weterynaryjnej przyjmowano około 80 ciężarówek dziennie. Teraz średnia z ostatnich kilku dni to 19 ciężarówek.
Sytuację komplikuje również fakt, że od początku inwazji Rosji ukraiński eksport koncentruje się głównie na drogach.
Polscy przewoźnicy są też niezadowoleni z wielokilometrowych kolejek i zapowiadają blokowanie tras, co może doprowadzić do całkowitego zatrzymania punktów kontrolnych.
Według Najema rozwiązaniem problemu jest wzrost po polskiej stronie liczby pracowników służb fitosanitarnych i weterynaryjnych.
Na problem niedrożności polsko-ukraińskiej granicy zwracają uwagę również polscy przewoźnicy. „Kierowcy niechętnie zgadzają się na wyjazd na Wschód. A jeśli już, to najlepiej nie przez polsko-ukraińską granicę” – mówi Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
„Problem z przeciąganiem odprawy widzimy głównie po polskiej stronie” – twierdzi Buczek. „Nie ma płynnej wymiany pracowników. Po każdej zmianie następuje długa, nawet kilkugodzinna przerwa w obsłudze. Służby fitosanitarne przyjmują wnioski tylko do południa. Celnicy siedzą zamknięci w pakamerach, a kierowcy czekają” – dodaje.
Według Izby Administracji Skarbowej w Lublinie kolejki w stronę Polski na przejściach z Ukrainą w Dorohusku i Hrebennem wynikają z bardzo dużej w ostatnim czasie liczby odpraw transportów produktów rolno-spożywczych, w tym zbóż. Przykładowo, w Dorohusku optymalna przepustowość na kierunku do Polski to około 600 odprawianych ciężarówek na dobę, podczas gdy np. w czwartek 25 sierpnia po stronie ukraińskiej przed przejściem na wjazd do Polski czekało około 1,8 tys. ciężarówek. Izba dodaje też, że wiele wjeżdżających do Unii Europejskiej towarów przechodzi nie tylko odprawę celną, ale wymaga też kontroli innych służb i instytucji, w tym kontroli weterynaryjnych, sanitarnych, fitosanitarnych czy inspekcji handlowej.
Podkreślono też, że „polscy celnicy w żaden sposób nie odpowiadają za sytuację po stronie ukraińskiej”.
Jednocześnie, niewymieniony z nazwiska rozmówca Onetu z lubelskiej administracji skarbowej twierdzi, że ponownie, w związku z nowymi wytycznymi „z góry”, wprowadzono dokładniejsze kontrole przejeżdżających ciężarówek. Osoba ta wyjaśnia, że po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskie „w ramach pomocy Ukrainie poluzowano pewne przepisy”, co jednak Ukraińcy zaczęli wykorzystywać. „W przewożonych transportach znajdowało się nie tylko to, co deklarowano w papierach. Dlatego też trzeba było ponownie wrócić do dokładniejszego sprawdzania towarów” – twierdzi źródło portalu Onet.pl.
Jak informowaliśmy, portal Onet.pl podał tydzień temu, że dotarł do protokołu z obrad przedstawicieli lubelskich i podkarpackich przewoźników, którzy spotkali się w Zamościu, by omówić sytuację na granicy polsko-ukraińskiej. Chodziło głównie o sytuacji polskich ciężarówek, które wracają puste z Ukrainy do Polski. Według dokumentu, zwrócono uwagę na długie, nawet ponad 40-kilometrowe kolejki, bardzo długi czas oczekiwania na kontrolę sanitarną, niewydolność służb celnych, opieszałość urzędników czy kierowanie pustych ciężarówek na prześwietlenie rentgenem, zamiast umożliwienie szybkiego powrotu do kraju.
Robert Gradus, właściciel firmy transportowej z Chełma powiedział Onetowi, że tylko strona polska respektuje umowę, umożliwiając szybki powrót na Ukrainę ciężarówek ze zbożem po rozładunku. Ukraińcy polskich pojazdów przepuszczać nie chcą. „Na przejściu w Dorohusku rządzą ukraińscy kierowcy. To smutne, ale Ukraina ma gdzieś polskich przewoźników. Nasze samochody muszą czekać przez siedem dni w kolejce” – powiedział Gradus, cytowany przez portal.
Jak podaje Onet.pl, gdy „wszystko sprawnie działało, transport z Polski do Lwowa, łącznie z powrotem do kraju, trwał około sześciu dni”. Teraz wszystko trwa nawet dwa razy dłużej, blisko dwa tygodnie. Zaznaczono, że stojącym w długich kolejkach ukraińskim kierowcom nie spodobało się przepuszczanie kierowców z Polski, szczególnie w czasie upałów. Według relacji Gradusa, „dzieją się tam dantejskie sceny”.
„Ukraińcy demolują nasze samochody i wybijają szyby. Dziś w nocy też była taka sytuacja. Dochodzi też do rękoczynów i bójek między kierowcami. Strach tamtędy jechać. To jakaś masakra” – powiedział właściciel firmy transportowej z Chełma. Z kolei Jabłoński podkreślał, że „dość często zdarzały się sytuacje, że auta wracały zniszczone, a kierowcy pobici”. Dodał, że takie sytuacje nadal mają miejsce.
Polscy przewoźnicy domagają się od polskich władz rozwiązania problemu. Zawiązany na spotkaniu Zamojski Komitet Protestacyjny zaapelował oficjalnie do lubelskiego i podkarpackiego urzędu wojewódzkiego. Podkreślają, że muszą mieść mieć możliwość przeprowadzenia przewozów transportowych, bo inaczej będą musieli zamknąć działalność. Dodają, że wówczas jednak polski rynek zostanie zalany firmami ze Wschodu”. Komitet nie wyklucza zorganizowania protestu i zablokowania granicy, jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie.
Według wiceministra infrastruktury Ukrainy Mustafy Najema ukraińscy producenci „są praktycznie odcięci od transportu morskiego i lotniczego, a lwia część naszych towarów trafia do transportu drogowego”. Według niego spadek szybkości działania polskich służb „to katastrofa”.
„To cyniczne, że na tym tle polscy przewoźnicy grożą blokadą dróg, domagając się pomocy pustym ciężarówkom zjechania poza kolejkę. Narzekają na konflikty w kolejkach i agresywne zachowanie naszych kierowców. Nie usprawiedliwiam chamstwa i konfliktów. Jako państwo, ustanowiliśmy specjalne pasy dla pustych pojazdów na punktach kontrolnych. Problemy pojawiają się w samych kolejkach” – napisał na Telegramie.
„Bądźmy szczerzy: domaganie się nadzwyczajnego wyjazdu przez polskich przewoźników to wielka niesprawiedliwość! Polski przewoźnik, który dzięki sprawności naszych usług wjechał na Ukrainę niemal bez kolejki i zdążył zrobić dwa 'spacery’ w ciągu tygodnia, teraz wciąż wymaga wyjątkowego wyjazdu. Natomiast załadowany ukraiński przewoźnik zmuszony jest spędzić nawet tydzień w kolejkach z powodu niesprawności polskich służb fitosanitarnych i weterynaryjnych” – dodaje.
„Oczywiście wywołuje to oburzenie i nieporozumienia. Blokowanie tras i protesty zapowiadane przez polskich przewoźników tylko pogorszą sytuację. Teraz nasz eksport może zostać nie tylko spowolniony, ale i całkowicie zatrzymany na niektórych odcinkach granicy” – twierdzi ukraiński wiceminister.
Źródło: Kresy.pl