Kierowcy zablokowali przejście graniczne w Dorohusku. Interweniuje polska dyplomacja
Polscy przewoźnicy zablokowali przejście graniczne w Dorohusku. Domagają się zdecydowanej reakcji polskiego rządu i rozwiązania sytuacji, jaka powstała po stronie ukraińskiej.
Puste ciężarówki muszą czekać w gigantycznych kolejkach. Do tego dochodzą akty wandalizmu i bójki między kierowcami. W piątek 2 września interweniowała w tej sprawie polska dyplomacja. Wojewoda lubelski spotka się dziś z premierem Mateuszem Morawieckim, by zażegnać kryzysową sytuację.
O możliwości zablokowania przejścia granicznego w Dorohusku jako pierwsi poinformowaliśmy 27 sierpnia br. Polscy przewoźnicy mieli już dość sytuacji, jaka zaistniała po stronie ukraińskiej. Chodzi m.in. o długie stanie w kolejce (5-7 dni) wracających do kraju pustych ciężarówek. Do tego dochodzą jeszcze akty wandalizmu — wybijanie szyb w autach, niszczenie świateł i lusterek. Wielu kierowców wraca też pobitych.
Blokada Dorohuska. Przewoźnicy mają dość
Przed godz. 11 rozpoczął się protest polskich przewoźników. Przejście graniczne Dorohusk—Jagodzin jest w tym momencie całkowicie zablokowane. Nie mogą przejeżdżać samochody ciężarowe, które wiozą do Ukrainy paliwo, artykuły spożywcze i pomoc humanitarną. Blokada dotyczy też ukraińskich kierowców, którzy wiozą zboże.
— Po stronie ukraińskiej kolejka ma już 50 kilometrów. Domagamy się przywrócenia przejazdu dla pustych pojazdów, które przez kilka lat mogły bez problemu szybko przejechać przez granicę. Domagamy się też przywrócenia zezwoleń na wjazd do Polski ukraińskich samochodów i zwiększenie liczby odpraw fitosanitarnych — mówi nam Łukasz Białas, szef protestujących przewoźników.
— Kiedy nasi kierowcy próbują przejechać, to są napadani. Wybijają im szyby, łamią lusterka. Jednemu z kolegów przerysowali nową chłodnię, innemu powybijali lampy w samochodzie. Nie wspomnę o pobitych kierowcach. Doszło do sytuacji, że otworzyli drzwi i jeden z naszych dostał rurą. To się ciągle dzieje — dodaje Białasz.
Kierowcy grożą blokadą całej granicy
Kierowcy, którzy biorą udział w proteście, skarżą się na sytuację, jaka zaistniała po stronie ukraińskiej. Nie dość, że muszą stać w gigantycznych kolejkach, to jeszcze nie mają gdzie załatwić swoich podstawowych potrzeb.
— Nie ma żadnych toalet. Wszystko trzeba sobie samemu organizować. Las, rów i do przodu. Do tej pory nic się nie zmieniło — mówi jeden z kierowców.
Według ustaleń protestujących z policją przepuszczane będą wyłącznie autokary i transporty z żywymi zwierzętami. Utworzony będzie również korytarz życia dla służb. Polscy przewoźnicy będą przepuszczać tylko jedno auto na godzinę z każdej strony. To oznacza całkowity paraliż przejścia granicznego.
Przewoźnicy są na tyle zdesperowani, że zapowiadają blokadę przejścia do skutku. A jeżeli to nie pomoże, to stanąć ma cała granica z Ukrainą.
— Jeżeli blokada na tym przejściu nie przyniesie skutku, jesteśmy w kontakcie z innymi przewoźnikami z Małopolski i Podkarpacia. Będziemy blokować inne przejścia graniczne. Nie wymuszamy czegoś nowego, tylko żądamy respektowania prawa. Chcemy normalności — tłumaczy Marek Okliński.
Polska dyplomacja interweniuje
Na miejscu protestu są przedstawiciele polskich służb, którzy próbują rozwiązać kryzysową sytuację.
— W piątek 2 września br. Polska przekazała Ukrainie notę dyplomatyczną w tej sprawie. Dziś po stronie ukraińskiej dobywa spotkanie z przedstawicielami polskich i ukraińskich służb granicznych — mówi nam Damian Wierak z Lubelskiego Zarządu Obsługi Przejść Granicznych.
Tuż przed rozpoczęciem protestu granicę przekroczyło auto z wojewodą lubelskim Lechem Sprawką, który zapewne wziął udział w jednym ze spotkań.
— Pan wojewoda jest w drodze na spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim w sprawie tego problemu. Będą prowadzone dalsze rozmowy — dodaje Damian Wierak.
Bezpieczeństwa na przejściu granicznym pilnuje kilkudziesięciu policjantów.
— Zjechało ok. 20 ciągników siodłowych bez naczep. Naszym zadaniem jest czuwać nad bezpieczeństwem, by nie doszło do zakłócenia porządku publicznego. Samo przejście jest zablokowane — podkreśla kom. Ewa Czyż, oficer prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Chełmie.
Źródło: Onet.pl