15 Sierpień 2022

Premier przekonuje, że węgla nie zabraknie, a składy wciąż świecą pustkami. Niektórzy mieszkańcy Podlasia, by ratować domowy budżet, przerzucają się na palenie drewnem, bo mają swoje lasy, albo kupują je po 20 m sześc., bo — choć ceny drewna opałowego poszły w górę — to wciąż najtańsza forma ogrzewania domów, kiedy ma się stary piec.

Udostępnić / zapisać:

Trzy tygodnie temu 22 lipca Sejm przegłosował ustawę o dodatku węglowym. Każde gospodarstwo, które do 30 czerwca zgłosiło, czym pali w piecu i jeśli to węgiel kamienny, brykiet lub pellet o zawartości co najmniej 85 proc. węgla kamiennego, dostanie 3 tys. zł dodatku węglowego.

Wcześniej Sejm odrzucił poprawki opozycji, by rozszerzyć prawo do dodatku tym domostwom, które ogrzewane są pelletem, olejem opałowym, gazem, LPG i prądem. Nie przeszły też poprawki, by dodatek na węgiel podwyższyć do 6 tys. zł, czy ograniczyć prawo do jego pobierania, kiedy dochód na osobę w gospodarstwie przekracza przeciętne wynagrodzenie w 2021 r. Ustawą zajął się Senat, który chciał, by dodatek na opał dostały wszystkie gospodarstwa domowe. Posłowie odrzucili ten pomysł.

W czwartek wieczorem minister klimatu i środowiska Anna Moskwa poinformowała, że prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o dodatku węglowym. Za kilka dni właściciele pieców na węgiel będą mogli składać wnioski o państwowe wsparcie. Co z pozostałymi?

Na początku sierpnia ministerstwo zapowiedziało, że jest projekt ustawy, która rozszerzy rządowe wsparcie dla osób opalających gospodarstwa domowe m.in. pelletem, olejem czy biomasą. Wsparcie mają też dostać indywidualni odbiorcy ciepła. Jakie to wsparcie? Na razie nie wiadomo.

Ewa z Białegostoku niedawno przeszła na ogrzewanie podłogowe. — Ceny też poszły do góry, ale fachowcy mówią, że i tak ogrzewanie na prąd będzie tańsze niż gaz i węgiel. Zobaczymy — sama nie jest do tego przekonana.

Monika i Piotr wcześniej palili drzewem i węglem. Od ubiegłego roku dom ogrzewają gazem. — Po pierwszym sezonie grzewczym tragedii nie było. Myślę, że w kolejnym wyjdzie nawet taniej — mężczyzna szybko przelicza w myślach z uwzględnieniem skoku cen gazu i drewna opałowego.

— Za drewno liściaste wychodziło nam do 3 tys. za sezon zimowy. Pięć lat temu, kiedy wprowadziliśmy się do domu, za tonę węgla orzecha płaciliśmy mniej niż 700 zł — wspomina Monika. Teraz z niecierpliwością czeka na kolejne rozliczenie gazu.

Emerytka Maria z Białegostoku obserwując szalejące ceny węgla, w czerwcu zaopatrzyła się w składzie na ul. Plażowej. — 10 tys. dałam za cztery tony, bo co miałam czekać. Później może żadnego węgla nie będzie, a i tak muszę mieć czym palić. Na jedną zimę starczy — trochę jest z siebie zadowolona, ale pamięta, że w ubiegłym roku płaciła 750 zł za tonę. Mówi, że gdyby nie miała oszczędności, wzięłaby pożyczkę.

Stanisław mieszka w bloku, ale jego rodzice palą węglem. Mówi, że w ubiegłym kupowali tonę za 600-650 zł. Wierzy, że rząd ściągnie zapasy i dopłaci im do węgla. — W różnych telewizjach słyszę, że jesteśmy jednym z wielu krajów, który jest zabezpieczony energetycznie.

Kiedy pytamy, czy przeszkadza mu, że czynsze w spółdzielniach w całej Polsce już od kilku miesięcy pną się w górę, tłumaczy, że jest pewny, że jego czynsz nie będzie podniesiony.

Tak zrobiło małżeństwo z dwójką dzieci, które mieszka w podlaskim Gródku, 40 km na wschód od Białegostoku. Już w kwietniu wymienili stary piec z dostawką opalany pelletem drzewnym na pompę ciepła. Udało im się jeszcze w okazyjnej cenie za 17 tys. zł. — Dzisiaj za taką pompę zapłaciłbym 30 tys. zł — zaciera ręce czterdziestolatek, bo dzięki tej zmianie, ma też grzaną wodę w bojlerze. Szybko oblicza, że koszt całej instalacji pompy cieplnej zwróci się mu przez 1,5 sezonu grzewczego, przy cenach pelletu dochodzących do 2,5 tys. zł. Wcześniej na sezon potrzebował do 5 t opału. Koszty utrzymania jego domu spadają też przez zainstalowane na dachu panele słoneczne. To był wydatek 34 tys. zł, ale — jak mówi właściciel — przy obecnych cenach prądu, to też była trafiona inwestycja.

Kiedy pellet był trzy razy tańszy, ludzie z palenia rąbanym drewnem przechodzili właśnie na pellet. Teraz wracają do drewna, choć jego cena też poszła do góry.

M sześć. pociętej i porąbanej surowej brzozy w punkcie sprzedaży drewna opałowego w Gródku kosztuje dziś 350 zł. — W tamtym roku sprzedawałem po 180 zł. Do lasu mi przyjeżdżają i płacą 230 zł za ścięte z ułożonego stosu. Jak wezmę 350 zł, to zarobku mam może 30 zł za metr — mówi sprzedawca drewna na opał.

Krzysztof ze wsi Pańki, 25 km na zachód od Białegostoku przed rokiem swój piec przerobił na pellet, za który płacił 700 zł za tonę. Mężczyzna jest sfrustrowany, bo ekologiczna zmiana pieca ze starego kopciucha, wcale nie poprawi jego sytuacji. Drożeje wszystko.

Pelletu jeszcze na ten rok nie kupił, bo ma możliwość palenia drewnem. Ma swój las. Jednak tu chodzi o wygodę, bo drzewo z lasu trzeba suszyć i często podkładać nim do pieca. Przy 20 st. mrozu, żeby utrzymać temperaturę, trzeba zasypać węglem. Przy pellecie piec sam ją reguluje. Na razie Krzysztof czeka na rozwój wypadków i liczy na spadek cen.

W gm. Choroszcz nie ma wsi, gdzie nie widać przygotowań do zimy. Na podwórkach stosy zwalonych pni, porąbanych polan, czy już poukładanych pod wystającymi dachami budynków gospodarczych, stodół i domów. Tak samo w Michałowie, czy Bondarach.

Pod jednym z domów w Pańkach, spotykamy czterech mężczyzn przy pracach przy ogrodzeniu. Na pytanie o opał, najstarszy z nich Jan mówi, że od razu może kupić trzy tony węgla, jeśli byłby w cenie 1 tys. zł. Jego sąsiedzi ostatnio kupili kamienny po 2,7 tys. z elektrociepłowni. Taki po przesianiu miału.

— Palimy drewnem i plus pół tony węgla idzie. Jak Jarek da trzy tony, to spalimy trzy. Dostaniemy węgiel, nie ma co się martwić, Jarek załatwi — ironizuje syn Jana.

Część tej wsi zasiedlona jest przez przejezdnych z Białegostoku.

— Ja palę olejem opałowym. Za sezon płaciłem 6 tys., teraz płacę 11-12 tys. To sto procent do góry — zięć Jana wzrusza ramionami i żartuje, że chyba oponami i plastikiem trzeba będzie zacząć palić.

Tomasz z Barszczewa, wsi pod Białymstokiem pali drewnem. — Ale jak dadzą węgiel, to też się spali. Węgiel był i jest. Składowiska opróżnili i mówią, że nie ma, a ten węgiel jest, tylko że mówią po to, żeby zawyżyć ceny. Tak samo z cukrem. Mówią, że nie ma, cena idzie do góry i wtedy cukier się znajdzie — tłumaczy. — A po co te inflacje? A po co ten koronawirus? Skąd oni wiedzieli w czerwcu, ile będzie zachorowań? Zaraz znowu będą lockdowny. Siedzą w tym rządzie i wymyślają — oburza się mężczyzna.

— Teraz węgla nie mam. Jak był, to się kupowało, a teraz będziemy palić drewnem, no bo czym? Mam swoje z lasu, tylko tyle, że trzeba robić przy tym — z niezadowoleniem mówi starszy mężczyzna.

Przy mroźnych zimach zawsze miał zapas węgla. Pod ścianą jego stodoły widać poukładane polana. — Trzy tysiące za tonę to parodia. Nie mamy gazu, nie mamy ropy naftowej, ale od dziada pradziada mamy węgiel, to dlaczego go nie ma? W tym kraju nie ma komu zarządzić, pokierować tym dobrze — denerwuje się. Chrustu jeszcze nie zbierał. Po chwili zastanowienia mówi, że w razie potrzeby nie będzie miał innego wyjścia.

W jednym z domów w tej samej wsi trzyosobowa rodzina do ostatniego sezonu paliła ekogroszkiem, który kupowała co roku w maju. — Jak się okazało w marcu, że tona kosztuje 2,5 tys., to doszliśmy do wniosku, że to bez sensu — Jadwiga wyjaśnia, że co roku brali po 5 t i płacili po ok. 800 zł.

Jeszcze na początku roku za tonę ekogroszku rodzina musiałaby zapłacić 1,5-1,6 tys. zł. W sierpniu zakładają pompę ciepła. Dwa lata temu na dachu wyremontowanego domu zainstalowali panele słoneczne i teraz bardzo mało płacą za prąd. Za pół roku opłaty manipulacyjnej wychodzi im tylko 109 zł.

W Barszczewie wiele gospodarstw zdecydowało się na takie rozwiązania, szczególnie właściciele nowych domów, którzy uciekają z miasta i osiedlają się w spokojnych wsiach wokół Białegostoku.

Kilkanaście kilometrów dalej, w Kruszewie palą głównie drewnem. Wojtek w najzimniejsze miesiące spala 1-1,5 t węgla. — Głównie pali się u nas drzewem, bo las mam. Z tej zimy zostało trochę węgla. Wystarczy może na 2-3 miesiące — przez lufcik w piwnicy pokazuje swój zapas. Pod ścianą budynku w podwórku też ma ułożone polana. Mówi, że o kilkukrotnie wyższej cenie węgla nie słyszał, bo nie ogląda telewizji.

— My nie kupujemy węgla, drzewem palimy, bo mamy swoje lasy, gdzie trzeba podcinać, wycinać — mówi Krystyna, spotkana przed domem po drugiej stronie wsi. — Wcześniej koks kupowaliśmy, nawet po dwa razy przywozili i od razu po trzy tony. Teraz 3-4 worki węgla na wielki mróz kupujemy — starsza kobieta mówi też o starych wierzbach u sąsiada, które się walą. Po ich przetrzebieniu gałęzie suszą, rąbią i mają darmowy opał. Jej sąsiedzi kupują drzewo z tartaków.

Adam pali tylko drzewem, a jego mama miesza węgiel z polanami. Swojego lasu nie mają. Na najbliższą zimę emerytka zaopatrzyła się ponad dwa miesiące temu. — Jeszcze zdążyłam kupić, jak był tańszy, za 2 tys. zł tona — Teresa przypomina, że dwa lata temu za 1 tys. zł miała 1,5 t węgla. Teraz za tę samą wagę zapłaciła trzy razy tyle. Jej emerytura to 1,5 tys. zł.

— Mnie nie było stać, ale musiałam kupić — za oszczędności, jak mówi. — Te dopłaty to mydlenie oczu, uspokajanie tylko, bo przecież węgla nie ma w składach — zauważa, że chrust trzeba mieć, gdzie zbierać i mieć jeszcze siłę i zdrowie, żeby zbierać. — A do tego trzeba nająć traktor, żeby ktoś ten chrust przywiózł do domu, a to też kosztuje — dodaje, że jej sąsiadka już kupiła do grzania domu 20 metrów sześciennych porąbanej brzeziny.

Teresa pokazuje 1,5 t węgla zrzuconego w stodole i wysoki stos odpadów sosnowych z tartaku. Kosztują mniej niż polana, ale zatykają komin, bo są "smolne" — tłumaczy jej syn. Wcześniej za metr brzeziny kobieta płaciła 200 zł. Pokazuje nam też piec kaflowy z płytą, którym ogrzewa dwa pomieszczenia w swoim domu.

W Konowałach przed podwyżkami panowała ta sama zasada: trochę węgla na bardzo niskie temperatury, ale podstawa to drewno i też z prywatnych lasów.

— Kiedy węgiel był tańszy, to kupowałem, ale to lata temu. Teraz tylko drzewem palę. Przy temperaturze poniżej 15 st. trzeba mieć jesion albo dąb — mężczyzna zaznacza, że takiej sytuacji, jaką mamy teraz z węglem, nie powinno w ogóle być. — Żeby za węgiel płacić 3 tys., to jest szaber w biały dzień. Spółki węgiel wydobywają, zarabiają i taka cena!? Rząd powinien zareagować natychmiast!

Podwórze w Bondarach - Martyna Bielska / Onet

Dwa domy dalej na grzanie też idzie drzewo z własnego lasu. Dwaj bracia, którzy właśnie wracają z pracy, mówią, że węglem palili, kiedy był tani. — Ja mam las, to nie płacę i jakoś da się żyć — cieszy się starszy. Dobrze wiedzą, że po dotacji za tonę zapłacą mniej i planują z niej skorzystać.

Po przeciwnej stronie Adam buduje właśnie dom. Na oko za 128 m w stanie surowym, z dachem, ale bez okien zamknie się w 230 tys. zł. Ma dwóch robotników, ale wiele prac na budowie wykonuje sam. Z uwagi na skoki cen opału, zdecydował się na ogrzewanie domu prądem pozyskanym z energii słonecznej.

W swoich dwóch domach w niedalekich Krupnikach w grudniu piec olejowy i na węgiel/drzewo przerobił na gazowe. Miesięcznie płacił 400 zł. — Założenie instalacji za jeden dom wyszło po 30 tys. Teraz gaz i olej też poszły w górę i dupa zimna. A za gaz dopłaty nie dostanę — mówi z rozczarowaniem.

 

Źródło: Onet.pl

 

Udostępnić / zapisać:

Aby pierwszym poznać wiadomości z Zachodniej Ukrainy, Polski i z całego świata, dołącz do kanału ZUNR w Telegram.