Posłowie w kamasze! Konfederacja chce zmienić prawo dla 50 tysięcy Polaków

16 Grudzień 2022

Posłowie, radni i pracownicy samorządowi oraz rządowi też mają pójść w kamasze, a chce tego Konfederacja. Dziś, gdy na szkolenia wzywane jest coraz więcej Polaków, posłom tę szansę odebrała ustawa o obronie ojczyzny. Zmienić ma to zaprezentowany we wtorek projekt ustawy.

— Liderzy i politycy nie powinni mówić "naprzód", ale powinni mówić "za mną". Dużo łatwiej szafuje się czyjąś krwią, a nie swoją – mówi Sławomir Mentzen, lider partii Nowa Nadzieja.

W czasie gdy MON planuje przeszkolić w przyszłym roku nawet 200 tysięcy rezerwistów, znalazła się jedna grupa, której nie można powołać do wojska. To politycy, samorządowcy i pracownicy administracji. Na to niedopatrzenie wskazali we wtorek politycy Konfederacji.

Posłowie w kamasze! Konfederacja chce zmian w prawie

Zwrócili oni uwagę, iż uchwalona wiosną tego roku ustawa o obronie ojczyzny wyłącza z obowiązkowych szkoleń wojskowych między innymi posłów. A jak wskazuje Krzysztof Bosak, parlamentarzyści wcale nie chcą takich przywilejów.

— Co więcej, dla wielu z nas wzięcie udziału w ćwiczeniach byłoby zaszczytem, a może nawet przyjemnością. I nie jest tak, że byśmy nie mogli tego pogodzić ze swoimi obowiązkami poselskimi – mówi Krzysztof Bosak, poseł Konfederacji.

Obecne zapisy ustawowe zmienić ma projekt ustawy, jaki we wtorek zaprezentowała Nowa Nadzieja (wcześniej Konfederacja). Zdaniem Sławomira Mentzena, lidera partii Nowa Nadzieja, ludzie nie garną się teraz do brania udziału w szkoleniach wojskowych i to właśnie politycy powinni dać im przykład.

— Powinni zachęcać i promować takie postawy, to znaczy przeszkolenie wojskowe. A co zrobili nasi politycy? Rzecz biegunowo odmienną. Ustawowo wyłączyli się z obowiązku bronienia ojczyzny. W przypadku Polski jest to podwójnie niedobre, ponieważ żywa jest jeszcze pamięć września 1939 roku, kiedy politycy uciekli do Rumunii, zostawiając walczących jeszcze Polaków samym sobie – mówi Mentzen.

Uważa on, iż wprowadzenie proponowanych zmian miałoby jeszcze dodatkową korzyść. Posłowie oraz samorządowcy, którzy sami zetknęliby się z wojskowym przeszkoleniem, pogłębiliby swoją wiedzę o armii. A ta zaś niewątpliwie przydałaby im się przy podejmowaniu kolejnych decyzji, które mogą dotknąć miliony Polaków.

— Liderzy i politycy nie powinni mówić "naprzód", ale powinni mówić "za mną". Dużo łatwiej szafuje się czyjąś krwią, a nie swoją — zapewnia Sławomir Mentzen.

Dopiszą księży, to będzie poparcie

Proponowane przez Nową Nadzieję (wcześniej Konfederację) zmiany w ustawie mogłyby objąć nawet 50 tysięcy osób i otworzyć przed politykami bramy wojskowych jednostek. Aby jednak tak się stało, konieczne jest zebranie odpowiedniej liczby podpisów pod projektem ustawy, gdyż Konfederacja ma zbyt mało posłów, aby samodzielnie złożyć go Marszałek Sejmu. I tu może być problem, gdyż nawet po opozycyjnej stronie z rezerwą patrzą na tę propozycję.

Zdaniem Tomasza Siemoniaka z KO, byłego ministra obrony narodowej, sam pomysł wydaje się całkiem ciekawy, choć w postępowaniu Nowej Nadziei dopatruje się ukrytych motywów.

— Wydaje mi się, że kontekst działania Konfederacji jest taki, że chcą się pokazać jako tacy, którzy chcieliby, żeby nie było jakichś świętych krów. Nie powinno być oczywiście żadnej kategorii wyłączonej z automatu, natomiast ta propozycja wydaje się bardziej złożona nie dla interesu sił zbrojnych, ale dla efektu – wyjaśnia "Faktowi" Tomasz Siemoniak.

Zaznacza też, że politykę szkolenia rezerw wojska powinno prowadzić z sensem, a w ostatnim czasie widać, że w tej sprawie zapanował pewien chaos i mylone są pojęcia. Poparcia dla swego projektu ustawy Konfederacja mogłaby poszukać nawet wśród posłów Lewicy, a sam pomysł w połowie podoba się posłowi tego ugrupowania, Pawłowi Krutulowi. Stawia on jednak jeden warunek.

— Jak księży dopiszą, to się pod tym podpiszę. Bez problemu. Pomysł oceniam w 50 procentach dobrze, a dlatego, że nie ma w nim księży – mówi "Faktowi" poseł Krutul.

 

Źródło: Fakt.pl